American Dream Wedding w sercu Warszawy

Julia i Michael to para na stałe mieszkająca w USA, dla której amerykańskie zwyczaje ślubne są tak samo istotne, jak obecność wszystkich najważniejszych osób w tym wyjątkowym dniu. Ta para młodych ludzi stanęła przed skomplikowanym logistycznie zadaniem organizacji wesela w Polsce – kraju, gdzie mieszkają dziadkowie Panny Młodej niemogący pozwolić sobie na długą podróż za ocean.

Poczułam się zaszczycona, kiedy jednym z pierwszych kroków, jakie podjęli, był kontakt ze mną i chęć nawiązania współpracy. Na ponad rok i sześć miesięcy wcześniej zaczęliśmy przygotowywać wyjątkowe amerykańskie wesele w sercu Warszawy.

Julia to osoba, która ma doskonały gust – dzięki temu szybko zorientowałam się, w jakim kierunku powinna podążać nasza współpraca. Wspólnie z mamą Julii dbałyśmy, aby cały proces organizacyjny przebiegał sprawnie, a efekty zadowalały nowożeńców. Wreszcie – po kilkunastu miesiącach pieczołowitych przygotowań – nadszedł Ten Dzień. Data ślubu nie była przypadkowa: 4 lipca, w Święto Niepodległości Stanów Zjednoczonych, Julia i Michael, powiedzieli sobie „Yes, I do”.

Przygotowywanie miejsca ceremonii trwało już od piątku. Także w piątek odbył się próbny obiad weselny („Rehearsal Dinner”), podczas którego goście mieli okazję się poznać i zintegrować. Nie zabrakło również, tradycyjnych dla kultury amerykańskiej, przemów i toastów.

Sobotni poranek powitał gości pięknym słońcem i zapowiedzią upalnego dnia. W rodzinnym domu Julii od rana obecne były wszystkie druhny. Przygotowania trwały w spokojnej atmosferze przy lampce szampana i drobnych przekąskach. Michael, razem z drużbami, przygotowywał się w jednym z najlepszych warszawskich hoteli. Bardzo się ucieszyłam, kiedy na kilka dni przed ślubem Julia i Mike zmienili zdanie w sprawie ich pierwszego spotkania przed uroczystością. Pierwotnie planowali spotkać się jeszcze w hotelu i tam zrobić krótką sesję zdjęciową, jednak, idąc za moją sugestią, zdecydowali, że po raz pierwszy spotkają się dopiero podczas ceremonii. Osobiście uważam, że emocje temu towarzyszące są tak piękne i silne, że nie warto rezygnować z tego momentu.

Ceremonia ślubna miała miejsce w zabytkowych wnętrzach Pałacu Prymasowskiego w Warszawie. Ślubu udzielał pastor, który doskonale połączył elementy ceremonii katolickiej i żydowskiej, nie podkreślając przewagi pierwszego czy drugiego wyznania, a skupiając się na wartościach uniwersalnych: miłości, dobroci i życiu w zgodzie z własnym sumieniem. Zaślubiny były piękne i wzruszające, już sam ich początek wywołał w gościach wzruszenie… Przy taktach starannie dobranej muzyki, wygrywanej przez kwartet smyczkowy, cały orszak ślubny pojawiał się we wnętrzu oświetlonym przez ponad setkę świec. Pan Młody został wprowadzony przez swoich rodziców, wszyscy dziadkowie Pary Młodej także przeszli nawą główną do swoich miejsc. Mali drużbowie i niezwykle urocza druhenka zapowiadali szybkie pojawienie się Panny Młodej. Po przejściu całego zastępu druhen i drużbów, muzyka na moment ucichła, aby po chwili wybrzmiały takty przepięknego „What a wonderful world” Louisa  Armstronga. Otworzyły się drzwi, a w nich pojawiła się piękna, aczkolwiek niezwykle zestresowana Julia. Pannie Młodej towarzyszyli rodzice, dla których ta chwila była niezwykle ważna i pełna emocji.

Wzruszający początek przyniósł radosny i… głośny koniec! Tuż przed wyjściem Pan Młody, jak tradycja żydowska nakazuje, rozbił butem szkło. Wybrzmiało chóralne „Mazel tov”, co oznacza życzenie pomyślności i szczęścia.

Po ceremonii był czas na sesję zdjęciową z rodziną, podczas gdy goście popijali już prosecco i oczekiwali okazji do złożenia młodym osobistych gratulacji.

 

Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, wiwatami i oklaskami powitaliśmy nowożeńców w ogrodzie restauracji Amber Room. Zgodnie z amerykańskim zwyczajem, nie mogło obyć się bez „cocktail hour” – kiedy goście popijają szampana i spędzają spokojnie czas na rozmowach i próbowaniu różnorodnych przekąsek, serwowanych przez kelnerów. Na tę okazję szef kuchni skomponował zestaw kilkunastu drobnych finger food – wszystkie wyglądały i smakowały wyśmienicie.

Po koktajlu przyszedł czas na oficjalną kolację. Wnętrza restauracji zmieniliśmy na tę okazję w wyjątkowe miejsce pełne kwiatów, zapachów i światła świec. Ekipa florystyczna stworzyła nadzwyczajne kompozycje z samych żywych kwiatów. Świece rozświetlały śnieżnobiałe obrusy, a ściany podkreśliliśmy bursztynowym światłem ledowym. Nigdy nie zapomnę twarzy Julii i Mike’a, gdy jako pierwsi weszli do sali i zobaczyli efekt końcowy…

Od początku zostały mi postawione wysokie wymagania (co zresztą uwielbiam!), od początku wiedziałam także, że cały zespół ludzi, których na ten dzień zatrudniłam, będzie musiał wykazać się pod każdym względem. Dlatego też, tak jak zawsze, tak i teraz, dobierałam usługodawców skrupulatnie. Niemniej jednak do końca była we mnie iskierka niepewności, czy efekty naszej pracy spodobają się Parze Młodej. To, co usłyszałam, było najwspanialszymi i najpiękniejszymi komplementami, jakie na temat swojej pracy może otrzymać organizatorka ślubów! Państwo Młodzi byli zachwyceni! Julia stwierdziła, że to przerosło jej wszelkie oczekiwania i wyobrażenia. Mike przyznał, że brakuje mu słów, a to nie jest częste w jego przypadku. Po blisko trzech miesiącach Julia tak wspomina tamten dzień i tamte emocje:

Planując ślub w Warszawie, a będąc aż w Nowym Jorku, Michael i ja nie wiedzieliśmy, czego do końca powinniśmy oczekiwać. Mieliśmy wiele różnych pomysłów, ale wiedzieliśmy na pewno, że chcemy pokazać gościom z zagranicy to, co Polska ma najlepsze. Pracowaliśmy z Ewą Wardęgą z Krainy Ślubów przez półtora roku, aby przeistoczyć naszą wizję w coś rzeczywistego. Wymagało to kilku spotkań na Skypie i niezliczonej liczby maili, które wymieniliśmy. Ważne było dla nas stworzenie magicznego dnia wypełnionego nieprzemijającą elegancją, stąd wybór lokalizacji naszego wydarzenia był oczywisty. Przekroczenie progu sali restauracyjnej wypełnionej kwiatami było wszystkim, o czym mogłam zamarzyć jako Panna Młoda. Poziom pracy i dbałość o detale w każdym aspekcie naszego ślubu była czymś, czego nie dokonałabym sama, szczególnie będąc tak daleko. Dlatego kluczowy był dla mnie idealny zespół ludzi, rozpoczynając od planowania, poprzez dekoracje, kończąc na stworzeniu menu. Kiedy wracamy wspomnieniami do tego dnia, wiemy, że ślub w Polsce był najlepszą decyzją. Dla Amerykanów Polska nie jest popularnym krajem na śluby wyjazdowe. Cieszymy się, że nasi goście w pełni poczuli uroczysty charakter naszego ślubu i spędzili piękny czas.

Po kolacji nadszedł w końcu moment na rozpoczęcie zabawy. Część taneczną otworzyły trzy tańce: taniec Pary Młodej, Panny Młodej z Ojcem oraz Pana Młodego z Matką. Po nich wszyscy goście rozgrzali parkiet do czerwoności. Królowały współczesne hity taneczne. Repertuar daleki był od „weselnego”. W przerwach pomiędzy szaleństwami na parkiecie goście korzystali z doskonale zaopatrzonego baru, słodkiego i smakowitego candy baru, a prawdziwą atrakcją okazał się profesjonalny pokaz zwijania cygar z możliwością degustacji. Panowie byli wniebowzięci!

Po kilku setach scenę przejął niecodzienny duet: saksofon oraz skrzypce elektryczne zawojowały sercami gości. Obydwaj muzycy oraz DJ spisali się na medal, a goście nie schodzili z parkietu, dopóki nie zaczęło świtać.

Julia i Mike od początku chcieli połączyć w ciekawy sposób tradycje polskie i amerykańskie. Specjalnie z myślą o amerykańskich gościach po północy zostały podane do stołów miniburgery jako ukłon dla amerykańskiego Święta Niepodległości, które w Polsce już się kończyło, a na drugiej półkuli dopiero się zaczynało…

Tekst: Ewa Wardęga/Kraina Ślubów