Co powie mama ?

Czyli jak Dorota Williams wydawała córkę za mąż. Ślub córki najbardziej rozpoznawalnej stylistki w kraju wzbudzał wiele emocji. Okazał się też być niezwykle wdzięcznym tematem do rozmowy przy porannej kawie.

Marta Koszarek:Przed ślubem Klaudia przyszła do mamy i powiedziała „Mamo, pomóż…”?

Dorota Williams: Nie musiała. To absolutnie naturalnie wyszło. Miała wszystko dobrze przemyślane. Miała w głowie całą koncepcję, mnóstwo inspiracji. Mimo że Klaudia na co dzień mieszka w Australii, miałyśmy wszystko względnie omówione. Przez kilka miesięcy przesyłałyśmy sobie ciekawe rzeczy na Pinterest. Takie intensywne przygotowania trwały półtora miesiąca. Przed całym wydarzeniem spotkałam u fryzjera Agnieszkę Popielewicz, która powiedziała mi, że pracowała nad swoim weselem rok . My oczywiście mieliśmy wcześniej wybrane miejsce weselne, kościół Wizytek i zarezerwowany termin, ale oprócz tego nic nie było gotowe. Musieliśmy się sprężać.

Marta Koszarek: Od czego zaczęły się te najgorętsze przygotowania?

Dorota Williams: Zdecydowanie od sukienki. Podjął się tego wyzwania Łukasz Jemioł.

Marta Koszarek: Łukasz zderzył się z wizją naczelnej polskiej stylistki, więc zadanie chyba nie było łatwe.

Dorota Williams: Tak, dyskusje trwały (śmiech). Klaudia ma bardzo określony gust i wie, czego chce. To była jej suknia ślubna i nie chciałam zbytnio ingerować, ale oczywiście nie bardzo mi się to udawało. Jak by nie było, mam trochę doświadczenia i chciałam podpowiedzieć parę rozwiązań. Łukasz też nam łatwo nie ustępował. Trzy głosy były dosyć donośne, a presja czasu nie była zbyt komfortowa. W czwartek był ślub, a jeszcze w niedzielę robiliśmy poprawki. Finalnie Klaudia wyglądała pięknie, ale ta niepewność kosztowała nas bardzo dużo stresu. Ślub to jednak jedyny dzień w życiu i oczekiwania są trochę inne. To nie jest bal, gdzie można włożyć cokolwiek i zmienić w ostatniej chwili.

Anna Matuszewska: Czyli był to projekt Łukasza Jemioła okraszony dodatkowymi pomysłami.

Dorota Williams: Inspiracje wychodziły od Klaudii, było też trochę moich, a całość spinał Łukasz. Klaudia przymierzała wcześniej różne suknie w Australii i w Bejrucie, ale pomysł stworzenia specjalnej sukni, szczególnie na taki dzień, był dla niej ciekawym pomysłem i chętnie skorzystała z tej możliwości. Do projektu sukni podeszła wyjątkowo sentymentalnie, chciała mieć wyjątkowe i niezapomniane wspomnienia.

Marta Koszarek: Czy Pani zawodowe doświadczenie ułatwiło parę spraw?

Dorota Williams: Myślę, że tak. Aczkolwiek nie była to kolejna edycja „Tańca z Gwiazdami”, tylko ślub mojego jedynego dziecka. Ilość elementów i decyzji, które trzeba było podjąć, bardzo mocno mnie zdziwiła. Absolutne szaleństwo. Tym bardziej, że praktycznie wszystko przechodziło przez nasze ręce. Ubierałyśmy świadków i druhny, a wiadomo jak to z kobietami bywa, każda miała inną wizję. Stanęło więc na wspólnym kolorze, błękicie Tiffany’ego  przy dużej pomocy ze strony pań Aleksandry Parzewskiej i Mai Markowskiej. Z Panem Młodym było mniej problemów. Podczas przymiarki widziałam, jak Peterowi śmieją się oczy. Straszynie się cieszyłam, że czuł się wyjątkowo, zebrał masę komplementów. To jest ogromnie ważne, żeby się dobrze czuć tego dnia. Petera ubrał Tomasz Ossoliński, to absolutny mistrz krawiectwa, a klimat vintage doskonale pasował do charakteru całego ślubu. Tomek wykonał również ogromną pracę i ogromny ukłon w moją stronę, tworząc mi przepiękną kreację w szokująco krótkim czasie, w ciągu jednego dnia! Na zdolnych przyjaciół zawsze można liczyć.

 

Marta Koszarek: Wspomniała Pani, że córka interesowała się tematem wcześniej. Czy wszystkie inspiracje składały się od razu w spójną całość?

Dorota Williams: Absolutnie tak. Wynikało to z wnętrza i charakteru mojej córki oraz jej wyjątkowego poczucia estetyki. Ona jest subtelną i delikatną osobą. Nidy nie chciała mieć wielkiego wesela z pompą. Zresztą Pani Ania, która zajmowała się dekoracjami i florystyką, od razy wyczuła potrzeby Klaudii i całą łagodność tej imprezy. Ładnie, estetycznie i bez fajerwerków, mówiąc kolokwialnie. Zrobiła to wszystko z ogromnym wyczuciem. Wsparcie takich osób i poczucie bezpieczeństwa jest w ważnych momentach bezcenne. Jestem osobą, która na co dzień pracuje w show biznesie, więc dla mnie to całe zamieszanie nie było zupełnie nowe, a mimo to wiele mnie zaskakiwało. Jak mówi przysłowie, diabeł tkwi w szczegółach, i właśnie z tych drobnych detali robi się piękną całość. Jestem piekielnie uparta, jeśli chodzi o detale.

Anna Matuszewska: Detale są naprawdę ważne. Pani Klaudia była bardzo zdecydowana, wiedziała konkretnie, czego chce, a to bardzo ułatwiło mi pracę. Inspiracje oscylowały wokół klimatu boho/vintage. Muszę przyznać, że jestem pod wielkim wrażaniem Pani Doroty. Nawet przez chwilę nie dało się odczuć, że jest znaną osobą. Córka była dla niej najważniejsza. Do dziś wzrusza mnie myśl o tej ciepłej więzi matka-córka, którą miałam okazję obserwować.

Dorota Williams: A ja odnoszę wrażenie, że Ania jest przed wszystkim osobą, która słucha i rozumie, co się do niej mówi. Wielu ludzi chce po prostu przeforsować swoje wizje. Ona natomiast po prostu słucha, wkłada serce i talent we wszystko, co robi, spełniając marzenia swoich klientów.

Anna Matuszewska: Faktycznie słucham, bo każda kobieta ma coś do powiedzenia. Często zdarza się, że mam do czynienia z całym zastępem: mamą, babcią, druhnami i koleżankami. Najważniejsze jest oczywiście to, co mówi Panna Młoda, a moje zadanie to połączyć te wszystkie elementy i nie pozwolić, by zdanie najważniejszej osoby zostało zagłuszone.

Marta Koszarek: Pani Doroto, a Pani łatwo było pohamować narzucanie swojej wizji?

Dorota Williams: Chciałam podsunąć Klaudii pewne rozwiązania z racji doświadczenia, które mam, ale starałam się jej tym nie przytłoczyć. Nie wiem, czy mi się udało (śmiech). Były jednak kwestie, przy których poruszaniu nie mogłam siedzieć cicho. Tak bardzo męczyła mnie sprawa wyboru dań, że spowodowało to sytuację, która zostanie już chyba rodzinną anegdotą. Któregoś dnia podczas prozaicznego suszenia włosów nadal zadręczałam się myślą o wyborze zupy. Wychyliłam się i krzyknęłam: „Klaudia! Porowa nie pasuje NA WESELE!!!”. Wszyscy w rodzinie śmieją się teraz, że podczas mycia włosów myślę o zupach. Poza tym starałam się wybiegać myślami i przewidywać pewne sytuacje. Na przykład przygotowałam Panu Młodemu dwie białe koszule na wypadek, gdyby ktoś go przypadkiem zalał kawą. Zarezerwowałam im też piękny apartament dla nowożeńców, do którego kazałam zawieźć wszystkie weselne kwiaty, szampana i truskawki. Myślę, że docenili ten gest po tak wyczerpującym dniu.

Marta Koszarek: Motywem przewodnim był boho/vintage. Na jakie postawiono detale?

Dorota Williams: Przede wszystkim mnóstwo kwiatów. Piękno otaczało nas już w kościele. Biały dywan, płatki róż i w tym wszystkim moja ukochana córka – iście hollywoodzkie wejście. Wyglądała jak anioł w splocie promieni słonecznych. Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Poza tym było dużo drobnych detali, które tworzyły niepowtarzalny klimat. Koronkowe elementy, które nawiązywały do kreacji Panny Młodej, czy genialne, proste buteleczki, które stały na stołach zamiast wazonów i wprowadziły romantyczny nastrój.

Anna Matuszewska: Bardzo ważny był też termin ślubu. To było święto Matki Boskiej Zielnej i zostałam poproszona o podkreślenie charakteru tego dnia. Stąd też pomysł na pozorną nieregularność i nieład. Było trochę ziół i prostego sznurka, co dawało bardzo naturalny efekt.

Marta Koszarek: A jak udała się zabawa? Czy tańce trwały do rana? Jaka muzyka wiodła prym?

Dorota Williams: Ja osobiście tańczyłam do 5:00 rano! Muzyka była bardzo zróżnicowana, ale największą atrakcją była muzyka libańska. Cała polska strona była zachwycona, ale rodzina Petera chciała się akurat bawić przy naszej muzyce. (śmiech) Było bardzo przyjemnie i wesoło. Mimo że przyjęcie było raczej kameralne, to bardzo międzynarodowe. Bawili się z nami goście z Australii, Bejrutu czy Szwecji. Żeby podkreślić ten wielokulturowy charakter, Państwo Młodzi zaproponowali zebranym charakterystyczne przystawki, zarówno polskie, jak i libańskie specjały. Na pewno dla nas był to niezwykły wieczór wśród najbliższej rodziny i przyjaciół. To cudownie, że mogliśmy razem celebrować ślub Klaudii i Petera. Nasza rodzina i przyjaciele obdarzyli nas  cudowną energią. Może to banalne, co powiem, ale naprawdę tak myślę – oprawa jest szalenie ważna, ale najważniejsi są ludzie, ich dobra energia, ciepło i wspólnie spędzony czas w wyjątkowej atmosferze.

Marta Koszarek: Na samo wspomnienie jeszcze się Pani uśmiecha. Czy były takie momenty, w których łezka kręciła się w oku?

Dorota Williams: Oczywiście, że tak. Łezka w oku pojawiała się co chwilę. Z drugiej strony tak dużo było emocji i pracy, że próbowałam się nie rozkleić. Nastąpiło to zaraz po weselu, jak już zaczęłam płakać ze wzruszenia, to nie mogłam przestać.

Anna Matuszewska: Czy po tym doświadczeniu ma Pani jakieś rady dla mam przyszłych Panien Młodych?

Dorota Williams: Najważniejsze to zabrać się za wszystko dużo wcześniej. Nie zostawiać nic na ostatnią chwilę, żeby nie stracić przyjemności celebrowania wspólnych momentów. Wszystko powinno odbywać się w miłej i ciepłej atmosferze. Dzisiaj najbardziej uśmiecham się na tę anegdotę o porowej. Powiem tylko z lekką nutką satysfakcji, że finalnie goście zjedli jednak rosół (śmiech).

Marta Koszarek: Które chwile najbardziej utkwiły Pani w pamięci?

Dorota Williams: Chyba te, kiedy mogłam obserwować Parę Młodą. Widziałam jak się kochają, szanują, ile mają dla siebie czułości – to dziś niezwykle rzadkie. Dziękuję Peterowi za to, że sprawił, iż Klaudia jest taka rozpromieniona. Dla matki to ogromne szczęście. Mój zięć mówi do mnie mamusia Dorotka – to piękne, prawda?

Opracowanie: Marta Koszarek, Anna Matuszewska

Zdjęcia:  OLIVIA KONICKA PHOTOGRAHY dla Fabrica de Pasjone