Jak Oni to zrobili Kaja Wojtasińska, konsultantka ślubna i Marcin Wojtasiński

pobrali się w kieleckim klasztorze, a przyjęcie wyprawili na świeżym powietrzu w Muzeum Wsi Kieleckiej. Budżet: ok. 28 000 zł

Wedding plannerka, a zarazem Panna Młoda – z pozoru mogłoby się wydawać, że będzie mi dużo łatwiej zorganizować własne wesele. Jednak tym, co mocno doskwierało mi podczas przygotowań, był brak czasu. Panny Młode, które się do nas zgłaszają, mają właśnie z tym najwięcej problemów. Dlatego proszą o pomoc nas. Wybór daty ślubu w środku sezonu ślubnego był wyzwaniem. Całe szczęście, wiedziałam jednak, czego chcę, i miałam od dawna wizję własnego ślubu.

Od początku chcieliśmy, żeby było inaczej, niesztampowo, z pominięciem większości tradycji ślubnych z naszego regionu. Klimat wesela miał być utrzymany w rustykalnym stylu, a całość miała koniecznie odbyć się w plenerze. Ważny moment stanowił dla nas sam ślub – postanowiliśmy, że będzie skromny, tylko z najbliższą rodziną. Ale przyjaciół też mamy dużo, a każdy z nich chciał być częścią Naszego Wielkiego Dnia. I tak oto miałam dwa śluby…

Pierwsza część zaczynała się o 12.00 ślubem konkordatowym, który odbył się w klasztorze. Rozciąga się z niego widok na całe Kielce! Na tę uroczystość zaprosiliśmy najbliższą rodzinę. Było to wzruszające przeżycie. Kolejnym punktem był obiad. Drugą część zaplanowaliśmy na popołudnie i wieczór. Z „młodszą” częścią rodziny i znajomymi spotkaliśmy się w Muzeum Wsi Kieleckiej, gdzie jest wszystko, o czym marzyłam, organizując wesele: piękne otoczenie, las, cisza i zieleń.

Po zachodzie słońca wraz ze wszystkimi przybyłymi udaliśmy się do lasku, gdzie do muzyki Pharrella Williamsa, tanecznym krokiem, podążyliśmy na miejsce ślubu humanistycznego. Ten obrzęd ma wymiar symboliczny i nie wiążą się z nim żadne konsekwencje cywilne. Jest bardzo spersonalizowany, opiera się na własnych przysięgach narzeczonych. W całą ceremonię możemy wpleść przemówienia, wiersze i dowolną muzykę. My wybraliśmy dość prostą formę: poza słowami przysięgi była ceremonia światła (Państwo Młodzi zapalają od własnych świec jedną dużą – ma to symbolizować, że od tej chwili stanowią jedność).

Przyszedł czas na toast, życzenia i tort – oczywiście, żaden inny nie pasował do naszego przyjęcia tak dobrze jak naked cake. W tak chłodnym dniu trzeba było rozgrzewać się przy dobrej muzyce. Postawiliśmy na DJ i był to doskonały wybór – nasi goście bawili się doskonale, prawie bez przerwy. Animacje i filmiki wyświetlane na plazmowych telewizorach sprawiły, że było jeszcze więcej śmiechu i zabawy. Goście mieli dostępny bar z profesjonalną obsługą barmańską, bufet zimny i ciepły, candy bar oraz grill – wszystko pod chmurką. Na bufecie słodkim pojawiły się między innymi tarta jaglana, tarta serowa z borówkami oraz tarta szpinakowo-kokosowa.

Nasza dekoracja to połączenie roślin doniczkowych z polnymi kwiatami, a wszystko to uzupełnione szyszkami, wrzosami, poziomkami, krążkami drewna, bieżnikami z juty i koronkowymi serwetkami. Romantycznego klimatu nadawały sznury żarówek, które rozświetliły cały teren ceremonii i zabawy.

Każdy z gości dostał w doniczce mały bluszcz z etykietką „dziękujemy”. Wcześniej, każda z kobiet dostała na ceremonię ślubną wianek.

Wybór sukienki nigdy nie jest łatwą sprawą. Ja sama nie lubię zakupów, więc był to dla mnie najtrudniejszy ze wszystkich weselnych obowiązków i odwlekałam go jak długo się dało. Chciałam wybrać najprostszą, sielską sukienkę, bez zdobień, najlepiej, żeby nie była biała. Buszowałam głównie po outletach, a wybór był niemały. Ostatecznie zdecydowałam się na… TRZY kreacje. Z przebieranek w dniu ślubu niewiele jednak wyszło – pogoda pokrzyżowała mi plany i musiałam wybrać tylko jedną: tę, w której było mi po prostu najcieplej.

Mówią, że Panny Młode nie pamiętają ślubu, dzień mija im bardzo szybko, nie jedzą, nie piją, mają wrażenie, że nie porozmawiały z większością gości i się nie wytańczyły. U mnie nic takiego nie miało miejsca. Pamiętam wszystko, najadłam się, popijałam pyszne drinki i szalałam do rana.