Jak oni to zrobili? – Ślub w środku lasu!

Anna Tomkiewicz & Maciej Kurkowski
Na ślub zdecydowaliśmy się spontanicznie, jak tylko spontanicznie można podjąć taką decyzję po 18 latach wspólnego życia. Od początku do końca miała to być nieformalna okazja do zobaczenia bliskich. Na co dzień mieszkamy w Anglii i bardzo brakowało nam takich spotkań. Nigdy nie planowaliśmy ślubu, więc był to naprawdę pretekst do imprezy wśród najbliższych!

Ale cyrk! Kury się hajtają!

Mój tata od urodzenia nazywa mnie „Kura” (wiem, trochę dziwnie J). Macieja nazwisko (Kurkowski) nie wymagało wielkiej kreatywności od jego znajomych − on też był „Kura”. Od lat mam naszyjnik z napisem „Kurka”, a Maciej ma wytatuowanego koguta na ramieniu (to jego znak zodiaku chińskiego horoskopu). Jesteśmy po prostu „Kury”, dlatego nie mogło zabraknąć tego motywu na ślubie.

Sen nocy letniej…

Jestem trochę freakiem planowania i przez rok przeczesywałam internet w poszukiwaniu inspiracji. Zaczytywałam się w blogach ślubnych, niestety, wtedy jeszcze nie polskich, np. greenweddingshoes.com. Wybór miejsca ślubu i wesela był dla nas oczywisty, ponieważ moi rodzice są właścicielami przeuroczej agroturystyki – „Gzinianka”. Nie było innej opcji jak wesele w Domu. Domu przez duże D, bo po wyjeździe z Polski to jest właśnie ten Dom, do którego się wraca.

Historia, którą będziemy pewnie przez resztę życia przytaczać jako anegdotę, zdarzyła się na tydzień przed ślubem. Przez „Gziniankę” przeszło tornado, które w 5 minut zniszczyło roczne przygotowania rodziców (wypielęgnowane kwiaty, malowane trawniki etc.). Tydzień, podczas którego mieliśmy szykować dekoracje, został przeznaczony na odgruzowywanie „Gzinianki”. A na dekoracje mieliśmy czas… w nocy. Daliśmy radę! I chociaż nie udało się zrobić wszystkiego, co sobie zaplanowałam, całość była od początku do końca nasza, a impreza taka, jaką chcieliśmy.

Biorąc pod uwagę miejsce wesela, nie było sensu silić się na nowoczesny minimalizm. Rzecz działa się na wsi, więc mieliśmy małe złote zwierzęta na stołach (kupione w sklepie z zabawkami figurki za 15 zł pomalowaliśmy złotym sprayem). Kwiaty z mamy ogrodu, pompony w moich ulubionych kolorach, świeczki w słoikach. Wszystko dekoracje zrobiliśmy w 100% sami.

Ceremonia była zarazem magiczna i surrealistyczna. Sakramentalne „tak” powiedzieliśmy na polanie, na której 18 lat wcześniej pierwszy raz się pocałowaliśmy! Nigdy nie czułam się tak kochana. Otoczona najbliższymi nam ludźmi byłam szczęśliwa, widząc ich wszystkich, niektórych pierwszy raz od lat. Mieliśmy dwie najpiękniejsze druhny na świecie – naszą córkę Lenę i córkę mojego brata Różę. Córka powiedziała mi na ucho „to najpiękniejszy dzień w moim życiu” i już wiedziałam, że to wszystko ma sens.

Będziemy obcinać krawaty

Nie zależało nam na tradycyjnym weselu z całym tym przepychem i pompą. Powiedzieliśmy gościom, że mogą być ubrani na luzie, a krawaty będziemy obcinać. Miało być swobodnie i wygodnie. I było. Mieliśmy grupę na FB, gdzie goście zamawiali wcześniej utwory, jakie DJ miał zagrać. Tańczyliśmy więc do Nirvany, De Press, Róż Europy. A pierwszy taniec był do „Girl you’ll be a woman soon” z „Pulp Fiction” − naszego ulubionego filmu.

Suknia, czyli mission impossible

Autorem tego cuda jest moja mama. Długo nie mogłam się zdecydować, jaką (suknię, nie mamę) chciałabym mieć. Aż w końcu po miesiącach poszukiwań trafiłam ma zdjęcie TEJ jedynej. Zawsze chciałam, żeby suknię uszyła mi mama. Jest najlepszą krawcową na świecie i chociaż od dawna nie szyje zawodowo, tylko jej byłam w stanie zaufać i powierzyć taką misję. Z pozoru mission impossible − każda aplikacja była najpierw wycięta z tkaniny koronkowej, potem mama dopasowywała i mocowała te wycięte kawałki tak, żeby na wcześniej uszytej sukni stworzyć nowy motyw. Spędziła nad tą suknią setki godzin i szybko zaczęłam żałować, bo wiedziałam, że był to dla niej gigantyczny stres. Ale efekt oczywiście kosmicznie obłędny. Suknia zebrała (i nadal zbiera) setki pochwał. Widziałam, jaką radość sprawiał mamie każdy komplement. Czułam się w niej naprawdę wyjątkowo i byłam niesamowicie dumna, że mam taką rewelacyjną mamę.

Rada dla Panien Młodych: Najważniejsze są wspomnienia, po to jest ten dzień. Nieważne są markowe buty (moje były za 150 zł) czy garnitur. W tym dniu chodzi o emocje. Bądźcie tu i teraz, razem, chłońcie każdą sekundę. To jest najważniejsze.

Książka adresowa:

Miejsce: Agroturystyka „Gzinianka”

Make-up: Anna Czapnik

Fotograf: Bajkowe Śluby

Budżet: 13 000 PLN