On i On Śluby par homoseksualnych

Małżeństwa osób tej samej płci to wciąż temat wzbudzający skrajne emocje. W wielu krajach umożliwiono już legalizację związków homoseksualnych. W Polsce taka próba, przynajmniej na razie, nie zakończyła się sukcesem.

Mimo to uznany polski reżyser operowy Michał Znaniecki wziął niedawno ślub ze swoim wieloletnim partnerem w słonecznej Hiszpanii. Szeroko omawianą była również historia Ewy i Gosi, które kilka lat temu przy dużym wsparciu społecznym wstąpiły w związek małżeński na pokładzie samolotu. Pojawiające się nieprzychylne dla tej sprawy opinie mogą być spowodowane krążącymi stereotypami na temat gejów i lesbijek. Mówi się, że nie potrafią wytrwać w długoterminowych związkach, a ich relacje oparte są wyłącznie na fizycznej fascynacji. Kłam temu zadaje romantyczna historia prosto z Londynu.

 Marta Koszarek: Pytanie standardowe. Jak się poznaliście?

Adam Parvez: Poznaliśmy się na Uniwersytecie w Aberystwyth (Walia). To był pierwszy tydzień studiów. Wszyscy w kampusie dopiero się poznawali. Poruszenie wywołała wiadomość o pojawieniu się nowego chłopaka. Wszyscy zastanawialiśmy się, jak będzie wyglądał. Razem ze współlokatorami i dziewczynami z sąsiedztwa wyruszyliśmy do kuchni poznać „nowego”. Od razu uznałem go za super przystojnego i trochę nieśmiałego, ale nie byłem pewien, czy jest gejem, czy po prostu nosi się bardzo po europejsku. Po jakimś czasie udało mi się przebić przez skorupę jego nieprzystępności i zaczęliśmy rozmawiać. Od tamtego pamiętnego wieczoru jesteśmy praktycznie nierozłączni, już od czternastu lat…

Ander Zabala: To był mój pierwszy dzień w nowym środowisku. Jestem Baskiem, więc miałem trochę kompleksów związanych z moją angielszczyzną, co powodowało jeszcze większy stres. Kiedy wszyscy przybiegli do kuchni, poczułem się jak pod ostrzałem. Stałem tak zaskoczony nad puszką sardynek i szczerze mówiąc zapamiętałem tylko imię Adama. Zwrócił moją uwagę, ale byłem przekonany, że nie jest gejem, więc nic sobie z tego nie robiłem. Dopóki nie stało się coś, czego nie zapomnę do końca życia. Przyłapałem go na tym, że mi się przygląda, ja też obserwowałem go ukradkiem. Kiedy nasze oczy się spotkały, dostałem gęsiej skórki. Nie spodziewałem się, że po sześciu godzinach w nowym otoczeniu, w tak banalnie zwyczajnych okolicznościach, spotkam miłość mojego życia.

Jak na waszą decyzję o ślubie zareagowała rodzina?

Adam: Moja najbliższa rodzina jest generalnie promałżeńska. Znali i kochali Andera, od wielu lat byli kibicami naszego związku, więc nie było to dla nich żadnym zaskoczeniem. Pojawiło się niewielkie napięcie wywołane tym, iż zostałem wychowany w wierze muzułmańskiej. Moi rodzice nie poinformowali o ślubie szerszej części rodziny, żeby uniknąć niepotrzebnych zgrzytów. Po latach okazuje się jednak, iż wielu moich wujków wie, że jestem zamężnym gejem i nie mają z tym problemu.

Co sądzicie o argumentach przeciwko gejowskim małżeństwom? Co czujecie, kiedy ktoś mówi, że małżeństwo to tradycyjnie heteroseksualna instytucja i tak powinno zostać?

Adam: Doprowadza mnie to do szału. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego ludzie próbują podważać słuszność legalizacji związków homoseksualnych. Kto powiedział, że heteroseksualność ma monopol na miłość i małżeństwo?! Definicja małżeństwa ulegała tylu zmianom w ciągu wszystkich stuleci jej istnienia, że słowo „tradycyjnie” w tym przypadku ma charakter dość relatywny. Temat ślubów gejowskich wydaje się wywoływać u ludzi zupełnie irracjonalne emocje. Prosty przykład: kościół anglikański jest tak strasznie przeciwny ślubom osób tej samej płci, a jako instytucja istnieje tylko dzięki temu, że król Henryk VIII chciał się rozwieść, więc utworzył nowy kościół, który mu na to pozwolił… Co za hipokryzja.

Jak wyglądał dzień zaślubin? Denerwowaliście się?

Ander: Obudziły mnie kościelne dzwony (dźwięk alarmu w telefonie), co już nadało niecodziennego charakteru temu porankowi. Adam ze zdenerwowania nie spał dobrze i wcześnie rano zerwał się z łóżka. Ja odwrotnie, byłem tak wykończony przygotowaniami, że spałem jak dziecko i ocknąłem się po trzecim wyłączeniu drzemki w budziku. Chcieliśmy być romantyczni, więc, mimo że widzieliśmy już wcześniej swoje ślubne garnitury, postanowiliśmy na miejsce ceremonii stawić się oddzielnie. Mieliśmy się przebrać w hotelach, gdzie zatrzymali się rodzice. Po drodze do centrum okazało się, że przez swoje zaspanie zapomniałem z domu garnituru… To takie banalne, a jednocześnie śmieszne wspomnienie. Wróciłem po garnitur, jakimś cudem udało mi się szybko złapać taksówkę. Musiałem się pocić ze zdenerwowania, bo taksówkarz zapytał mnie, dlaczego się tak śpieszę. Odpowiedziałem, że za godzinę biorę ślub, w odzewie pogratulował mi i… mojej przyszłej żonie. Poprawiałem go kilka razy, ale albo nie chciał uwierzyć albo po prostu mówił słabo po angielsku – w końcu Londyn pełen jest emigrantów. Wbiegłem do pokoju rodziców, włączyłem nastrojową muzykę, mama zaczęła tańczyć i jednocześnie prasować moje rzeczy, tata robił nam zdjęcia. Wyglądali na szczęśliwych. Uspokoiło mnie to bardzo i wzruszyło jednocześnie. Kiedy dojechaliśmy na miejsce uroczystości, dotarło do mnie, że za chwilę wychodzę za mąż – totalnie surrealistyczne uczucie. Adam zaprosił chór, który śpiewem towarzyszył naszemu wejściu. Wszyscy czekali w środku. Co to były za emocje! Kiedy mówiłem słowa swojej przysięgi, widziałem, jak twarz Adama zaczyna się zmieniać. Myślałem sobie: „Proszę nie płacz teraz, poczekaj aż skończę! Nie pomiędzy słowami …”. Starałem się zapamiętywać i powtarzać wszystko, o co prosił urzędnik, ale i tak miałem chyba kilka pomyłek. Rozejrzałem się po sali, większość zebranych ze wzruszenia wypłakiwała oczy. Po wszystkim zeszliśmy na chwilę do pubu. Ilość świętujących była imponująca. Ludzie w słońcu delektowali się piwem i wrażeniami. Z trudem powsadzaliśmy wszystkich do taksówek.

Adam: Mieliśmy około setki gości z kręgu rodziny i przyjaciół w ratuszu Marylebone, w samym centrum miasta. Znane londyńskie taksówki zawiozły nas pod Big Ben, gdzie czekała na nas łódź. Potem odbyło się pływające przyjęcie na Tamizie. To był wspaniały dzień, a pogoda jak na późny wrzesień faktycznie dopisała wyjątkowo.

Przyjęcie się udało?

Ander: Przyjęcie na łodzi wyszło idealnie. Wszyscy bawili się świetnie. Było dużo słońca, rodziny, przyjaciół, świetnych widoków, wina i kilka przezabawnych toastów. W trakcie zabawy dotarło do nas, że nie pomyśleliśmy o ekipie sprzątającej… Zanim zeszliśmy ze statku, wystrojeni w ślubne garnitury zmywaliśmy naczynia. Później już w gronie przyjaciół, czyli młodszej generacji, szaleliśmy do rana w naszym ulubionym klubie. Następnego dnia obudziłem się z szybkim biciem serca. „Gdzie są nasze paszporty?!” – pomyślałem, bo lecieliśmy spędzić miesiąc miodowy na Malediwach. „Gdzie są pieniądze, które dostaliśmy?!”, „Jak mama dotarła do hotelu?!”, „Co się stało z ciastem?!”, „O mój Boże! JESTEM MĘŻEM!!!”.

 

Rozmawiała: Marta Koszarek,  Zdjęcia: archiwum prywatne ADAM&ANDER