Polki na krańcu świata Jak wyszłam za mąż za obcokrajowca

Moja historia, moja miłość

Ola i Laurent, MAURITIUS

Poznali się w Irlandii, gdzie obydwoje w tym czasie mieszkali. Co ich nawzajem zauroczyło w sobie? Niewątpliwie to ponadkulturowe, uniwersalne COŚ. Od pierwszego spotkania spodobali się sobie, Ola Polka, Laurent Maurytyjczyk.

Nie zainteresowali się sobą tylko i wyłącznie dlatego, że pochodzą z innych krajów, a każde z osobna było ,,oryginalne’’ dla drugiego. Nie przełożyli swojego zainteresowania sobą nawzajem tylko na aspekt intrygującej odmienności kulturowej. Choć każde z nich wychowało się w odmiennym środowisku, a nawet klimacie. Ola w Polsce, a Laurent na Mauritiusie. Spotkanie na tzw. neutralnym gruncie, w Irlandii, pozwoliło im obojgu zauroczyć się sobą jako zwyczajnymi osobami bez przełożenia na odmienność narodowościową.

Nasz ślub

Czy planowanie ślubu było wyzwaniem większym niż dla polskiej pary?

Ślub cywilny zawarli w Irlandii w obecności przyjaciół, a sama ceremonia przebiegła płynnie i bezproblemowo. Natomiast wyzwaniem okazał się ślub kościelny. A raczej sama jego organizacja. Zarówno Ola, jak i Laurent są katolikami, więc nie podejmowali decyzji o ewentualnej zmianie religii. Ale i tak organizacja ślubu kościelnego była skomplikowana, ponieważ nauki przedślubne odbyli w Irlandii, więc oboje musieli dostarczyć wszelkie dokumenty. A sama ceremonia odbyła się wśród wspólnych rodzin w Polsce.

Ponieważ Laurent nie mówi po polsku, to właściwie cała organizacja spadła na stronę polską. Ola samodzielnie organizowała całość. To ona porozumiewała się z usługodawcami, ale − jak mówią − zawsze podejmowali wspólnie decyzje dotyczące przebiegu całej uroczystości. Przysięgę małżeńską trenowali kilka tygodni, by w kościele nie popełnić żadnej gafy. Laurent zdecydował się na to, że przysięgę złoży w języku polsku. Podczas samej ceremonii nie były widoczne znaczące różnice w obrzędzie.

Po ślubie kościelnym odbyło się przyjęcie, które właściwie było na „polski” sposób, czyli przywitanie chlebem i solą, później życzenia od wszystkich, następnie obiadokolacja i tańce, swawole do rana. Sam tort był oryginalny, stworzony z około 22 babeczek tzw. cupcakes. Ślub brali 6 lat temu, a wtedy tort weselny w tej formie był nowością. I tu ciekawostka: to jedyny aspekt, którym zajął się Laurent. Babeczki przyjechały z Francji − razem z siostrą Pana Młodego, która tam mieszka, a jej przyjaciel jest niesamowitym cukiernikiem. Warto też wspomnieć, że żadna okoliczna cukiernia w Polsce nie chciała podjąć się realizacji tego zamówienia. Tak więc babeczki zostały przywiezione z Francji, tłoczone papierowe otoczki − z Irlandii, a dekoracje z pasty cukrowej przybyły z Mauritiusa razem z rodzicami Laurenta. Dekoracje tortu zostały wykonane przez ciocię na Mauritiusie, która zajmuje się wyrobami tortów na tej rajskiej wyspie.

Nasze wspólne życie

Jak obecne wygląda Państwa życie?

Obecnie mieszkamy na Mauritiusie i niedługo będziemy obchodzić 6 rocznicę ślubu kościelnego oraz 7 cywilnego. Mieszkamy tu i wychowujemy naszych dwóch wspaniałych synów. Prowadzimy wspólnie biznes turystyczny na Mauritiusie.

Czy przebywanie poza Polską jest dla Pani przyjemne i czy nowa rodzina − ze strony męża − uczestniczy w Waszym życiu?

Już od dłuższego czasu mieszkam poza Polską, właściwie od 12 lat, z czego prawie 3 lata na Mauritiusie, wcześniej mieszkaliśmy na gruncie neutralnym. Rodzina, oczywiście, w jakimś stopniu uczestniczy w naszym życiu, ale w takim wystarczającym stopniu J

Jak zapatrywały się Wasze rodziny na ślub? Czy nie obawiały się za dużych różnic kulturowych, które mogły przyczynić się do nieporozumień?

Z tego co nam wiadomo, to nie. Dla moich rodziców jedynym zmartwieniem była bariera językowa, brak swobodnego porozumiewania się. Ale dajemy radę J

 

Czy macie wspólne przesłanie, jedno krótkie zdanie, które Was łączy i prowadzi przez wspólne życie?

To urywek z piosenki Jacka Johnsona „Better together”, która również była piosenką do pierwszego tańca na naszym weselu. „It is always better when we are together”, czyli „zawsze jest lepiej, kiedy jesteśmy razem”.

 

Prawdziwe Italian love story

Joanna i Marco, WŁOCHY

Joanna 15 lat temu pojechała na Sycylię na kurs językowy. To właśnie ta podróż miały stać się początkiem przygody oraz wspólnego życia. Choć nie od razu wszystko było tak oczywiste. Zanim stanęli wspólnie na ślubnym kobiercu, po drodze był jeszcze Londyn.

Po wakacjach każde z nich wróciło do swoich domów, Marco mieszkał nieopodal Palermo, Joanna w Częstochowie. W tamtych czasach nie było jeszcze takich możliwości komunikacyjnych jak portale społecznościowe, raczej pisało się listy. Kontakt się urwał, ale jak się okazało po jakimś czasie, obydwoje byli w Londynie, pracowali na tej samej ulicy i to naprzeciwko siebie! Po 9 latach od pierwszego spotkania znaleźli się nawzajem przez wspólnego kolegę i odnowili znajomość, teraz już pomogły im wszelkie znane komunikatory internetowe. Zaplanowali wspólnego sylwestra w Warszawie, pojechali jeszcze do Gdańska, a potem już byli nierozłączni. Joanna skończyła studia i wyjechała na Sycylię do Marca, po 15 latach wrócili do miejsca zapoznania.

Nasz ślub

Uroczystość odbyła się w Polsce, tak zadecydowali wspólnie. Od samego początku traktowali się z szacunkiem i ze zrozumieniem. Joanna przeprowadziłam się na Sycylię i zmieniłam całe swoje dotychczasowe życie, pozostawiając w Polsce rodzinę i przyjaciół. Dlatego miejscem zaślubin miała być Polska. Na ceremonii zjawiła się włoska rodzina Marca, znajomi z Anglii oraz Polscy goście.

Ceremonia w obrzędzie rzymsko-katolickim nie odbiegała od tych znanych nam w Polsce.

Ksiądz odprawił nabożeństwo w dwóch językach, również Para Młoda składała sobie przysięgę w ojczystym dla każdego języku.

Podczas wesela pojawiły się pewne elementy, które wprowadziła strona włoska. Jednym z nich było podziękowanie świadkom, wraz z wręczeniem im prezentów − jest to ważny moment każdego sycylijskiego ślubu. Potrawy były mieszane, od tradycyjnych polskich po ryby dla włoskiej części gości.

Nasze wspólne życie

Jak teraz wygląda Państwa życie?

Mieszkanie w innym miejscu niż kraj rodzinny, jeśli jest się patriota i kocha sie na zabój swój polski dom, jest ciężkie. Dużo czasu zajęło mi przyzwyczajenie się. Tym bardziej że mieszkam w miejscu dość ubogim w pracę i możliwości zawarcia fajnych znajomości. Ale nie trące wiary! Znam język, rozwijam się poprzez coraz to nowsze kursy i fotografuję! Zostałam fotografką ślubną.

Jak zapatrywały się Wasze rodziny na ślub? Czy nie obawiały się różnic kulturowych, które mogły przyczynić się do nieporozumień?

Na początku zapewne była obawa… ale chyba bardziej odległości i braku porozumienia językowego. Moi rodzice byli już przyzwyczajeni do tego, że wciąż wyjeżdżam, do nietuzinkowych decyzji. Najważniejsze dla nich było to, że zobaczyli, ze mój mąż jest dla mnie dobry, a i jego rodzice są dla mnie dużym wsparciem w miejscu mi obcym J

Czy macie wspólne przesłanie, jedno krótkie zdanie, które Was łączy i prowadzi przez wspólne życie?

Forever Young! (zawsze młodzi!).

 

Rajska miłość

Kasia i Alejandro, KOSTARYKA

Poznali się w Polsce, u wspólnych znajomych. Zainteresowała ich nawzajem ich odmienność, fakt, że każde z nich pochodzi z dwóch różnych krańców świata. Odmienność, różnice kulturowe i oczywiście to COŚ. Po wspólnie spędzonym czasie postanowili być razem. Zamieszkali w odległej dla Kasi Kostaryce. Kraju pełnym słońca, rajskiej zieleni i zupełnie innego podejścia do życia niż w Polsce. Życie tam jest spokojniejsze, ludzie skupiają się na prostych przyjemnościach: słońcu, rodzinnej atmosferze podczas wspólnych biesiad oraz rozmowie. Wspólne życie podczas 4 lat spędzonych w Kostaryce upewniło ich co do decyzji o małżeństwie. Wychowywali wspólnie syna Kasi, a wkrótce pojawił się jeszcze ich wspólny syn. Postanowili, że zalegalizują swój związek.

Nasz ślub

Ślub cywilny odbył się w Kostaryce wśród najbliższej rodziny i przyjaciół. Był kameralny i romantyczny zorganizowany w ogrodzie. Po ślubie odbył się poczęstunek w formie stołu szwedzkiego, podano lokalne potrawy. Lampiony, świece nad basenem a wokół kostarykańska egzotyczna roślinność. Było cudownie!

Nasze wspólne życie

Jak wygląda obecne Państwa życie?

Mieszkamy w Kostaryce, kraju mojego męża. W pełni słońca, przyrody i błękitu morza.

Czy życie poza Polską jest dla Pani przyjemne, czy rodzina ze strony męża uczestniczy w Waszym życiu?

Kocham Polskę , ale Kostarykę traktuję już jak dom. Nie ma co ukrywać: pogoda jest tutaj lepsza niż w Polsce, cały rok świeci słońce, ludzie są uśmiechnięci i mili. Rodzina jest tu dość blisko ze sobą związana, ale nie czuję, żeby za bardzo ingerowała w nasze życie.

Czy macie wspólne przesłanie, jedno krótkie zdanie, które Was łączy i prowadzi przez wspólne życie?

Nie. Hahaha.

Tekst :Katarzyna Fengler

www.WowWeddings.pl

Zdjęcia : Gosia Fernado Photography, Anna Kłusek