Real Wedding oczami Młodej Pary i z perspektywy Wedding Plannera


PRZED

Dzień zaręczyn nie był punktem startu. Rozważania nad ślubem zaczęliśmy ponad pół roku po zaręczynach i na około dwa lata przed docelową datą ślubu. Początkowo wymarzyliśmy sobie datę 17-07-17. Była to spontaniczna decyzja, którą podjęliśmy w samolocie podczas jednej z naszych podróży.

Przez kilka miesięcy nie mogliśmy znaleźć wymarzonej lokalizacji (przyznajemy, że wymagania były spore). Poszukiwania dodatkowo utrudniał fakt, że zostaliśmy przeniesieni przez firmę na dwuletni kontrakt do Norwegii, co wiązało się z dodatkową logistyką i podróżami do Polski, aby zobaczyć lokalizacje. W końcu jednak, we wrześniu 2016 roku, trafiliśmy do Pałacu w Rozalinie i zakochaliśmy się. Oczywiście nie było dla nas zaskoczeniem, że taka lokalizacja nie ma już wolnych terminów na kolejny rok. Miejsce zrobiło na nas jednak tak ogromne wrażenie, że postanowiliśmy przesunąć ślub o rok, na 18-08-18.

Wizja? Początkowo nie do końca wiedzieliśmy, jak ten dzień powinien wyglądać. Nie chcieliśmy, aby było to „zwykłe wesele”. Ale byliśmy pewni, że ślub musi się odbyć w plenerze, a wesele w eleganckim namiocie. Ponadto zaczęliśmy zastanawiać się, co lubimy robić najbardziej, z czym utożsamiają nas nasi znajomi i rodzina. Odpowiedź była dość jasna: podróże. Podróżujemy zawodowo i prywatnie, lubimy poznawać nowe miejsca, kuchnie, ludzi. Internet posłużył nam za bazę inspiracji, jak można zmieścić ten temat na weselu, no i poszliśmy tą drogą. Nie oznacza to wcale, że przez dwa lata byliśmy przekonani w 100%, że nasza koncepcja jest słuszna.

Organizacja wesela nie wydawała się trudna. Oboje na co dzień pracujemy w Project Managemencie, więc planowanie i praca na założeniach i niewiadomych nie jest nam obca. Przyznajemy jednak, że nie wyobrażamy sobie, jak wyglądałoby to wszystko, gdyby nie pomoc agencji ślubnej. Wydawało się nam, że po zorganizowaniu miejsca, zespołu, fotografa i operatora wideo będzie już tylko z górki. Dopiero po pewnym czasie zorientowaliśmy się, jak bardzo się mylimy. Liczba detali i drobnostek na każdym etapie organizacji była ogromna, więc nie mamy wątpliwości, że nie znając branży, musielibyśmy poświęcić wiele czasu na research, który pewnie prędzej czy później doprowadziłby do porzucenia idei większego wesela.

Trudności pojawiły się już na początku, przy ustalaniu listy gości. Zdecydowaliśmy, że na nasze wesele zapraszamy jedynie najbliższą rodzinę (rodziców i rodzeństwo oraz babcie) i grono przyjaciół z różnych zakątków świata (Norwegia, Dania, Japonia, Niemcy, USA). Dodatkowo chcieliśmy, aby było to wesele bez dzieci. Zaznaczyliśmy nawet w zaproszeniu, że jest to impreza dla osób dorosłych. Niestety, nie spotkało się to z aprobatą zarówno ze strony rodziców, jak i znajomych, którzy mają dzieci. Po weselu wielu z tych, którzy są rodzicami, dziękowało nam i przyznało, że był to fantastyczny pomysł. Nie ominęły nas także trudności z pierwszą agencją ślubną, z którą byliśmy związani przez półtora roku organizacji wesela. Zwyczajnie nie spełniali naszych oczekiwań, więc postanowiliśmy zmienić wedding plannera. Sama decyzja o zmianie konsultantki nie była łatwa, ale wygrał pragmatyzm. Chcieliśmy mieć pewność, że osoba, z którą pracujemy, będzie gotowa na wyzwanie, jakim jest załatwienie ślubu kościelnego w plenerze. O tym, ile to pracy, można by napisać osobny rozdział książki.

My jesteśmy nieustannie w służbowej lub prywatnej podróży, dlatego od początku założyliśmy, że będziemy potrzebować kogoś lokalnie, w Polsce, do pomocy. Na co dzień zajmujemy się planowaniem ogromnych projektów, marzyliśmy więc o odrobinie spokoju po powrocie do domu. Oprócz tego żadne z nas nie ma wiedzy ani doświadczenia w rynku weselnym, a to temat rzeka. Dodatkowe utrudnienie stanowiły nasze wymagania co do lokalizacji – ślub w ogrodzie, wesele w namiocie w otoczeniu parku i wody. Dlatego też posiadanie konsultanta z odpowiednim know-how, doświadczeniem było dla nas jedyną opcją. Niestety, za pierwszym razem nie trafiliśmy najlepiej. A może to i dobrze, bo spotkaliśmy Kasię!

W całym procesie nie brakowało przyjemności… Z perspektywy czasu, znając już efekt końcowy, jesteśmy przekonani, że każdy dzień tego dwuletniego okresu planowania był przyjemny. Wyjątkowe były ostatnie dwa, trzy dni przed ślubem, kiedy byliśmy na miejscu, domykaliśmy ostatnie szczegóły i widzieliśmy, jak nasza wizja pomału się krystalizuje. No i oczywiście, co nie dziwi, sam dzień ślubu. Za namową naszych ostatnich wedding plannerek pozostawiliśmy sobie efekt zaskoczenia. Miejsce ceremonii w ciągu dnia widzieliśmy tylko z daleka, a dekoracje wewnątrz namiotu zobaczyliśmy dopiero w czasie kolacji.

Było wiele elementów zaskoczenia, niespodzianek i zwrotów akcji. Przygotowania do ceremonii w otoczeniu najbliższych przyjaciół też były czymś, czego nie zapomnimy na długo. No i „first look” – ilość pozytywnych emocji, ekscytacja i wzruszenie w tamtym momencie to coś, czego nie jesteśmy w stanie opisać.

 

W TRAKCIE

Już kilka miesięcy po ślubie, a my wciąż wspominamy. Przede wszystkim to, że mogliśmy w tym dniu (i przed nim) skupić się naprawdę na sobie i na celebracji ślubu. Obecność najbliższych nam osób i obecność przyjaciół podczas przygotowań były dla nas też ogromnie istotne. To niesamowicie dodaje skrzydeł i pewności siebie, kiedy masz świadomość, że w tym najważniejszym dniu Twojego życia otaczają Cię ludzie, którzy Cię kochają i którzy życzą Ci jak najlepiej i będą klaskać i wiwatować, nawet jeśli potkniesz się w drodze do ołtarza lub zatniesz podczas przysięgi małżeńskiej

Największe wrażenie zrobiła na nas sama ceremonia, także za sprawą aranżacji jej miejsca w ogrodzie. Poza tym również piękne dekoracje sali, obsługa, której najwyższą jakość goście wspominają do dziś. No i ogromne wsparcie, które dostaliśmy od naszych ostatnich konsultantek, wszystkich podwykonawców i obsługi.

Jedynym rozczarowaniem był fakt, że tak krótko to trwało…
Od dłuższego czasu nie mieliśmy wątpliwości, że to będzie najpiękniejszy dzień naszego życia, którym będziemy mogli się cieszyć bez obaw, że coś wymknęło się spod kontroli. Oczywiście, nie można zapominać o stresie przed ceremonią, ale przez to przechodzi każda para i to, czy ten stres nas napędzi, czy sparaliżuje, zależy tylko i wyłącznie od nastawienia. Nam otuchy dodawała świadomość, że będą nas otaczać najbliższe nam osoby i nawet jeśli coś pójdzie nie tak, nikt nie będzie nas oceniał ani krytykował za plecami. To miała być impreza życia i taka była.

Czy chcieliśmy zacząć od początku? Właściwie zrobiliśmy to, zmieniając wedding plannera. W czasie współpracy z poprzednią agencją przygotowania stały w miejscu. Po zmianie konsultantki na Kasię Gajek, znowu zaczęło się dziać i już po trzech tygodniach widzieliśmy owoce tej współpracy.

 

NO I PO…
Pierwsza myśl w niedzielę rano to: „Ale było ekstra! Chcemy, aby to trwało!”.

Niczego byśmy nie zmienili w naszym ślubie i weselu, głównie dlatego, że wszystko było dopięte na ostatni guzik, bez zbędnej przesady w dekoracjach czy scenariuszu wesela. Organizując wesele po raz drugi, na pewno znowu zatrudnilibyśmy Aspire.

Nasi goście najintensywniej wspominali obsługę, która faktycznie była fantastyczna i stanowiła atrakcję samą w sobie. Synchroniczne serwowanie dań, sposób wychodzenia z potrawami, a nawet szybkość, z jaką kelnerzy, w niezauważalny dla gości sposób, napełniali kieliszki, kiedy tylko stały puste – to wszystko robiło ogromne i bardzo pozytywne wrażenie.

 

Gdybyśmy mieli udzielić przyszłym Parom Młodym dwóch rad, brzmiałyby one tak:

  1. Planując swój ślub i wesele, pamiętajcie, że to ma być Wasz dzień. Nie idźcie na kompromisy, jeśli nie musicie; nie bójcie się podejmować odważnych decyzji, które nie zawsze wszystkim się podobają. Nie da się zadowolić wszystkich, więc skupcie się na sobie i Waszych oczekiwaniach.
  2. Budżet weselny to tylko cyfra. Jeśli chcecie zrealizować ślubne marzenie, pogódźcie się z tym, że na pewno go przekroczycie J

Monika i Kuba Dumanowscy

 

Projekt ślubny z perspektywy wedding plannera Agencji Aspire 

Ślub Moniki i Jakuba nie należał do łatwych projektów. Po pierwsze Para na sześć miesięcy przed ślubem zdecydowała się na zmianę Agencji. Oczywiście bardzo było nam miło, że w trudnym, powiedzieć można: kryzysowym, momencie Monika i Kuba zdecydowali się nam zaufać i złożyć na nasze barki tę ogromną odpowiedzialność. Wiemy jednak z doświadczenia, że projekty, w których spora część decyzji jest podjęta, a umowy podpisane, wymagają dużo więcej czasu i zaangażowania niż te prowadzone przez nas od początku. Urok Pary i nasza wiara w to, że nie ma rzeczy niemożliwych, pchnęły nas w wir przygotowań. Od tego momentu rozpoczął się niełatwy proces szlifowania wizji i pomysłów oraz weryfikacji marzeń z brutalną finansową rzeczywistością. Część musieliśmy odrzucić, inne zmienić, ale zdecydowaną większość udało się zrealizować. Ceremonia ślubu kościelnego w plenerze była jednym z tych ostatnich. To temat modny wśród Par i niezbyt popularny wśród hierarchów kościelnych. Tym bardziej cenimy sobie sukces na tym polu.

To, co okazało się bardzo pomocne, to zawodowe doświadczenia Moniki i Kuby. W czasie naszej współpracy byli responsywni, na bieżąco komunikowali się z nami e-mailowo i telefonicznie, doceniali i czasem sami modyfikowali statusy, podsumowania i inne dokumenty, które zdecydowanie ułatwiają pracę z Klientem. No i obdarzyli nas ogromnym zaufaniem, a to daje wedding plannerowi niesamowity komfort pracy.

Oczywiście, pojawiło się kilka znaków zapytania i niepewności. Jak chociażby kwestia pogody i tego, czy wykorzystywać opcję awaryjną i zadaszać miejsce ceremonii czy zaryzykować i pozwolić Parze oraz gościom na zupełnie niepowtarzalny moment w ich życiu. Na szczęście aura nas nie zawiodła, tak jak nasi niezawodni podwykonawcy i goście!

Czujemy ogromną satysfakcję, że spełniliśmy marzenie kolejnej wspaniałej Pary. To dla nas największa gratyfikacja. Będziemy tę współpracę bardzo ciepło wspominać i życzymy sobie wielu tak cudownych Klientów.

Tekst: Katarzyna Gajek, Iwona Nawrocka

www.aspire.pl

 

Książka adresowa