Ślub Marzeń

Poznanie wysp hawajskich i sprawdzanie autentyczności hawajskiego powiedzenia – „jeśli czegoś nie możesz tutaj dostać to znaczy, że tego nie potrzebujesz” – to wspaniały początek nowego życia u boku ukochanej osoby.

Dla większości osób przychodzi wreszcie ten wyczekiwany dzień, który ma być początkiem lepszego życia. Wyobrażamy go sobie jako wyjątkową chwilę, którą będziemy wspominać do końca życia. Ale co z tymi, którzy nie znoszą tradycyjnych ślubów wartych fortunę i pochłaniających dziesiątki godzin czasu? Ja postanowiłem, że mój ślub taki nie będzie. Chciałem by był to faktycznie mój wymarzony ślub. Dzień, którym będę mógł pochwalić się wszystkim. Dzień, którego pozazdroszczą mi ci, którzy go nie przeżyli, a gdy im o nim opowiem, pomyślą, że musiałem być wyjątkowym szczęściarzem.

Pierwsze wyzwanie – miejsce

Musiało być to miejsce, które swoim charakterem odpowiadałoby oczekiwaniom wyjątkowo romantycznego miejsca, no i oczywiście nie będzie ustępowało temu, w którym się zaręczyliśmy. A ponieważ oświadczyłem się na wspaniałej wyspie Bali, pozostało mi tylko jedno miejsce by powiedzieć sobie „Tak” albo raczej „Aloha” – decyzja została podjęta. Hawaje! Wyzwanie drugie: kto z nami pojedzie? Rodzina, przyjaciele? Hmmm… W końcu miejsc jest niewiele albo raczej miejsc jest sporo, tylko portfel nie jest bez dna. Stanęło na tym, iż zabieramy tylko świadków – dwoje przyjaciół.

W Podróży

Gdy już wybrałem idealne miejsce, rozpoczął się proces organizacyjny – bilety, hotele i wiele innych spraw. Kolejna myśl – skoro będziemy już dokładnie na drugim końcu świata (w końcu Hawaje to dwanaście godzin różnicy strefy czasowej), to dlaczego nie zrobić z tego podróży życia? Zatem postanowione! Będzie to podróż przedślubna i ślub. Jesteśmy na Okęciu. Ja, Magda i przyjaciele z biletami i paszportami w ręku.

Przygoda, przygoda! Każdej chwili szkoda!

Przystanek pierwszy, Los Angeles.Zawsze chcieliśmy zobaczyć wzgórza Beverly Hills, Aleję Gwiazd, plażę Santa Monica, a dodatkowo przyda nam się odpoczynek po długim locie. Trzy dni w L.A. minęły szybciej, niż się spodziewaliśmy. Ameryka przy pierwszym pocałunku okazała się dla nas łaskawa i pozostawiła ogromny apetyt na dalszą, czekającą nas dopiero przygodę. Przystanek drugi, Las Vegas. No bo gdzie zorganizować niezapomniany wieczór kawalerski i panieński, jeśli nie w Vegas? Po trzydziestu minutach lotu samolot gładko wylądował i znaleźliśmy się w drodze do Bellagio. Czy to nie hotel z „Ocean’s Eleven”? – dopytywała w drodze Magda. Jasne, że tak! Ale najfajniejsza atrakcja hotelu znajduje się tuż przed nim – fontanny przed Bellagio, które każdego wieczoru przyciągają setki osób, chcących rozpocząć rajd po Vegas. My także zaczynamy tuż po zmroku od spektaklu przy fontannach, a późniejruszamy w miasto oddając się zabawie i kontrolowanemu hazardowi. No bo gdzie, jak nie tu? Rano Vegas nie wygląda tak imponująco jak nocą, Może to za sprawą utrzymującego się lekkiego szumu w głowie? A może to miasto powinno mieć godziny otwarcia między 18.00 a 4 rano… Tak, wtedy byłoby idealnie!

Blue Hawaii

Przystanek trzeci – tak długo wyczekiwany – Oahu na Hawajach. Po kilku godzinach lotu wszyscy nie mogą doczekać się powitania na lotnisku. Czy będzie tak, jak sobie to wyobrażaliśmy? A jednak tak! Tuż po odebraniu bagaży przystrojeni naszyjnikiem z kwiatów, udajemy się do hotelu czując niesamowitą euforię i hawajską atmosferę. Gdy dziś wspominamy tę cudowną wyspę, gdzie zamiast latarni wieczorami palą się pochodnie,pragniemy się tam znaleźć ponownie. Ludzie już się nie spieszą, szkółki surfowania zapraszają na kursy, a w restauracjach dziesiątki par spędzają romantyczne chwile. Ale nas za dwa dni czeka ten najważniejszy dzień. Lecz wcześniej dzień formalności. Udajemy się do urzędu, by uzyskać zgodę na zawarcie małżeństwa na plaży. Przygotowani na ciężki dzień rano ruszamy do Urzędu Zdrowia – swoją drogą, dlaczego Urząd Zdrowia? Tego do dnia dzisiejszego nie wiemy. Jakże miło byliśmy zaskoczeni, gdy okazało się, że po 20 minutach wszystkie formalności zostały załatwione, a my mamy cały dzień na relaks.

Ten najważniejszy dzień

W końcu nadszedł ten dzień. Co to będzie? O dziwo rano wszyscy byli rozluźnieni, bez oznak stresu i zdenerwowania. Czy tak działają na nowożeńców Hawaje? Mnie się to podoba. Schodzimy do recepcji, gdzie czeka kierowca limuzyny i zaprasza nas do środka. Po krótkiej, półgodzinnej jeździe wysiadamy na pięknej plaży, gdzie czeka już urzędnik w tradycyjnym hawajskim stroju. Otrzymuję maile lei – hawajski wieniec dla Pana Młodego, a Magda lei – girlandy ze świeżych kwiatów. Następnie udajemy się do wioski wodza, gdzie odbywa się polinezyjska ceremonia błogosławieństwa na wodzie w romantycznej scenerii lasów Koolau przy akompaniamencie gitary i bębnów. Wódz ma doskonały humor, oprowadza nas po swoich włościach częstując świeżo zerwanymi egzotycznymi owocami. Nie obyło się bez eliksiru bogów. Tylko skąd bogowie brali wodę gazowaną potrzebną do sporządzenia tego trunku? Na to pytanie nikt nie potrafił odpowiedzieć… W ten sposób minęła nam połowa dnia a druga zapowiadała się równie atrakcyjnie. Po niecałej godzinie dotarliśmy do Centrum Kultury Polinezji. Atrakcji, które tam na nas czekały, nie sposób wymienić – po prostu trzeba je przeżyć. Dziesiątki obcych osób życzyło nam szczęścia i oczywiście wszędzie traktowali nas wyjątkowo serdecznie. Domyślamy się, że to za sprawą naszego organizatora i dziękujemy mu za to z całego serca. Dzień skończył się dla nas o północy. Dzień, który był cudowny, wypełniony niesamowitymi przeżyciami, widokami zapierającymi dech w piersiach. Dzień, w którym poznaliśmy niezwykłych ludzi. Dzień taki, które gonie zmienilibyśmy na nic i taki, który chcielibyśmy przeżywać w nieskończoność.

TEKST: Marcin Maciejewski, ZDJĘCIA:  www.slubymarzen.pl