Ślubne wyznania – Panny Młode

Panna Młoda to symbol szczęścia i uciechy wróżący bogactwo. Jeśli spotkasz Pannę Młodą, zrobisz dobry interes. Tak oto słownik symboli i wszelkiej maści senniki opisują znaczenie tego zacnego określenia.

Bohaterkami kolejnego spotkania są byłe oblubienice, narzeczone, panny, etc. Długie dni upalnego lata, spotkania w kawiarniach, na zielonej trawce czy nad jeziorem odpowiednio nastrajały do wspomnień. POCZĄTKI bywają na ogół bardzo romantyczne. Dziewczęta zaczęły od wspomnień na temat oświadczyn…

 Karolina (35 lat): Miałam dość nietypowe oświadczyny. Pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie mój chłopak postanowił, abyśmy jeszcze raz wyjechali do Paryża. W lutym pogoda była nieszczególna. Kacper bardzo nalegał, dlatego zaczęłam wietrzyć podstęp i podejrzewać, że zamierza się oświadczyć, choć z drugiej strony stuprocentowej pewności mieć nie mogłam! Polecieliśmy więc do miasta zakochanych. Szliśmy w kierunku Wieży Eiffl’a. Było bardzo zimno, dlatego zapytałam, czy mogę schować dłoń w jego kieszeni. Nie czekając na odpowiedź wsunęłam rękę i jak porażona prądem natychmiast ją stamtąd wyjęłam. Na dnie kieszeni wyczułam małe pudełko! Na tarasie widokowym zostałam poproszona o rękę… Mimo że podejrzewałam, co się może wydarzyć, to ogromnie doceniam Kacpra za tak uroczy pomysł.

Subtelny urok niektórych oświadczyn polega na tym, że niby wcale się nie odbyły, a tak naprawdę zaistniały… I to jest piękne. Nasza kolejna bohaterka Sylwia (33 lata) wspomina: Oświadczyn nie było. Po tygodniu bycia razem mój przyszły mąż powiedział mi, że chce, abym została jego żoną i matką jego dzieci. Uparł się kupić mi pierścionek i kupił go w dniu ślubu.

 

Rafał próbował wyciągnąć Hanię (33 lata) na kolację do klimatycznej karczmy, znajdującej się niedaleko domu jej rodziców, u których spędzali weekend. W ciągu dnia źle się czułam, dlatego na propozycję zareagowałam niechętnie. Chłopak zawiedziony moim brakiem entuzjazmu po parokrotnych próbach nakłaniania na wspólne wyjście w końcu odpuścił. Tego wieczoru zamiast do restauracji, poszliśmy spać do łóżka. Targana wyrzutami sumienia po kilku dniach postanowiłam się zrehabilitować. Przygotowałam romantyczną kolację przy świecach. Gdy Rafał wrócił z pracy, miło zaskoczony czule podziękował za smaczną niespodziankę. Po kolacji zmyłam  naczynia, włączyliśmy telewizor i już miałam wbić się w wieczorne bambosze, gdy nagle mój chłopak wyciągnął pierścionek. Zupełnie się nie spodziewałam. Cieszę się, że zaręczyny odbyły się w naszym domu, a nie w restauracji, ponieważ w zaciszu domowego ogniska było intymniej. Lekki brak pewności siebie oraz dziwne onieśmielenie  rysujące się na twarzy mego partnera spowodowały, że moment oświadczyn był piękny i romantyczny…

ROZPLECINY to obrzęd niegdyś nazywany też warkoczem. Spędzany był wyłącznie w towarzystwie osób płci żeńskiej. Rozpleciny połączone z poczęstunkiem i zabawą najczęściej trwały do rana. Jednocześnie również w domu Pana Młodego żegnano stan wolny. Druhny śpiewały żałosną pieśń i przystrajały włosy Panny Młodej gałązkami, wstążkami i kwiatami. Warkocz chowały pod chustą. Po pewnym czasie przybywał orszak weselny złożony ze swatów i drużbów, ale bez Pana Młodego. Przy dźwiękach kapeli rozpoczynano pożegnanie panieństwa. Starosta lub brat dziewczyny ściągał jej chustę z głowy i rozplatał warkocz, a jedna z druhen zbierała w tym czasie datki na grzebień. A jak nazywamy obecnie przyjęcie urządzane dla panny lub przez pannę na wieczór przed ślubem? Nie inaczej jak wieczorem panieńskim, który w założeniu ma być ostatnią szansą na zażycie przyjemności niedostępnych po ślubie…

Panieński Hani odbył się w Warszawie. Pamięta, że siostra, która była jej świadkową, poprosiła, aby ubrała się luźno i wygodnie, a na przebranie zabrała ze sobą sukienkę lub spódnicę, do tego dodatki, a wszystko w kolorach czerwieni i czerni. Siostra zawiozła mnie do szkoły tańca, w której przywitał mnie przystojny instruktor. Świetna atmosfera i profesjonalny tancerz. To było to! Nauczyłam się paru latynoskich rytmów. Potem pojechałyśmy do naszego warszawskiego mieszkania, w którym przywitały mnie pozostałe uczestniczki wieczoru. Strojami przypominały hiszpańskie seniority. Balony, serpentyny, pyszne jedzenie, dobry alkohol, a wszystko to okraszone wspaniałymi humorami. Świadkowa prowadziła zabawne konkursy, przyjaciółki robiły zdjęcia i wszystkie odpowiednio w czasie dozowały wręczanie mi upominków. Wśród prezentów znalazły się: fikuśna bielizna, koszulka z podobizną mego narzeczonego oraz Dyplom Dobrej Żony. Dziewczyny włożyły mi na głowę małe, zawadiackie rogi otoczone czarnym welonem. Uwieńczeniem tego wydarzenia był wyjazd do klubu z muzyką lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Nie czekałyśmy długo z wejściem na parkiet. Po chwili podszedł do mnie rosły chłopak ubrany w śmieszną perukę i przymały płaszcz Supermana. Kulturalnie poprosił do tańca. Otoczeni wianuszkiem hiszpańskich panienek tańczyliśmy w rytm dyskotekowych hitów. Superman poszalał chwilę z nami, po czym szarmancko podziękował i odleciał w swoje strony!

Panieńskie wieczory miałam dwawspomina Sylwia. Pierwszy ze świadkową, podczas którego piłyśmy wino w moim mieszkaniu, a drugi wieczór z koleżanką Edytą. Też raczyłyśmy się winkiem! Wtedy te wielkie imprezy z męskim rozbieraniem itp. nie były popularne, a nawet jeśli, to bym nie skorzystała. Czy żałuję, że nie miałam hucznych panieńskich? No skąd, nie żałuję. Tak jak nigdy przez myśl mi nie przeszło, że chciałabym mieć wesele. Chyba bym umarła, gdybym musiała obtańcowywać wszystkich kuzynów i nie wiadomo kogo jeszcze. Do dziś nie lubię na wesela chodzić, choć w mojej rodzinie to ostatnio jedna z niewielu okazji, kiedy można się zobaczyć z kuzynami i dalszymi krewnymi…

Karolina także miała dwa wieczory panieńskie, oba zabawne i pełne zaskakujących zdarzeń. Pierwszy wieczór odbył się w Brighton, a drugi w Warszawie. Ten zagraniczny rozpoczął się w domu koleżanki. Przyjaciółki obdarowały mnie mnóstwem prezentów oraz nakarmiły ukochanym sushi. Następnie poszłyśmy na miasto do klubu, gdzie pracował nasz kolega, który serwował przepyszne drinki. Tego dnia odwiedziłyśmy jeszcze dwa lokale. Bawiłyśmy się naprawdę dobrze. Polski wieczór panieński organizowała świadkowa wraz z dwiema koleżankami. Wychodząc z metra zostałam przywitana przez druhnę i koleżankę. Włożyły mi koronę na głowę i powędrowałyśmy do mieszkania jednej z uczestniczek imprezy, w którym na początek zostałam obdarowana ulubionym drinkiem Mojito. Nie małe znaczenie miał fakt, że właścicielka mieszkała w bloku nad sexshopem. Dostałam bieliznę wykonaną z cukierków! Niewątpliwie charakterystycznym gadżetem wieczoru okazała się też słomka do drinków o wyglądzie męskiego przyrodzenia. Jej kształt zauważyłam dopiero, gdy zapchała się miętą! Dziewczyny dobrze mnie znały, dlatego wiedząc, że nie grzeszę zdolnościami kulinarnymi, zakupiły mi książkę kucharską dla początkujących. Dodatkowo otrzymałam małą, kuchenną deskę do krojenia chleba, na której widniał limeryk o wdzięcznym tytule ,,Limeryk Okazjonalnik”:

 N. Karolina – o gwałtu rety!

 Za mąż wychodzi – chce prać skarpety!

 – Ech! Mogła żyć ze mną w Brazylii,

 Nosiłaby tylko listki bazylii…

 Stracona! – płakał Caniggia – Niestety!

 

Claudio Caniggia był moim ulubionym piłkarzem argentyńskim, którego jako młoda dziewczyna w latach dziewięćdziesiątych oglądałam z zapartym tchem na szklanym ekranie. Limeryk natomiast jest moim ulubionym rodzajem wiersza. Zostałam przyodziana w koszulkę z napisem: KONIEC WOLNOŚCI. W pewnym momencie zauważyłam, że koleżanki co jakiś czas chowają się w kuchni. Wparowałam do nich, a one wręczyły mi kartkę, na której napisałam, czego sobie życzę, a następnie strzeliły pamiątkową fotkę (jak się potem okazało, fotografia była cząstką upominku, który na ślubie został pokazany w formie prezentacji). Każda z dziewcząt miała zdjęcie z kartą w dłoniach i napisanymi na niej życzeniami. W trakcie prezentacji zdjęć wybrzmiewała piosenka o wymownym tytule ,,One way ticket” zespołu Boney M.) Po hucznej imprezie w domu pojechałyśmy taksówkami do klubów. Ostatnim okazał się klub słynący z występów drag queens. Impreza trwała do białego rana!

CZAS PRZYGOTOWAŃ, ŚLUBY I WESELNE PRZYGODY to wszystko, co dobrze pamiętają byłe Panny Młode. Czy przejmują się każdym drobiazgiem czy też potrafią podejść do ceremonii ślubnej z dystansem? Zdarza się, że okres przygotowań do ślubu jest przepełniony niepokojem, czasem przykrymi doświadczeniami, ale też i zabawnymi zdarzeniami. W takich sytuacjach niejednokrotnie potrzebne jest wsparcie ze strony bliskich.

Karolina i jej narzeczony mieszkali pięć lat w Wielkiej Brytanii. Pragnęli pobrać się w Polsce. Karolina zajęła się organizacją ceremonii i wesela, w głównej mierze drogą internetową. Znalazłam ciekawą salę weselną z wolnym terminem na prawie ostatni dzień sierpnia. Przed ślubem udało nam się przyjechać do Polski i zobaczyć restaurację na żywo. Znajdowała się za Warszawą i miała piękny ogród. Mieliśmy tydzień na załatwienie wszystkich spraw związanych z zakupami i organizacją ceremonii. Miałam upatrzoną sukienkę, która bardzo mi się podobała, ale widziałam ją tylko na zdjęciu w internecie. Biała, bardzo prosta, złożona z subtelnych falbanek, jedna pod drugą, luźno opadających do samego dołu. Sukienka w stylu takich, w których można wystąpić boso na trawie… Pojechałyśmy z druhną obejrzeć tę sukienkę na żywo. Padłyśmy trupem! Suknia okazała się obrzydliwa. Obszyta była mnóstwem kiczowatych świecidełek, których na zdjęciach nie było widać. Wyglądałam w niej fatalnie! Na szczęście tata przyjaciela zasugerował pewien sklep w centrum stolicy, w którym dokonałam zakupu ładnej, subtelnej, białej sukienki, o ciepłym odcieniu złota, w kształcie litery A… Najbardziej nieprzyjemnym i gorzkim doświadczeniem była próba zorganizowania ślubu w plenerze. Marzyliśmy, aby ślub odbył się w ogrodzie restauracji, którą wynajęliśmy. W Urzędzie Stanu Cywilnego dowiedzieliśmy się, że udzielenie ślubu na łonie natury jest niemożliwe. Nie wiem, co nam wtedy odbiło, ale w akcie desperacji spotkaliśmy się z księdzem, aby zadać to samo pytanie. Usłyszeliśmy, że ślub możemy wziąć w kościele, w obecności świadków, a potem ewentualnie odstawić szopkę w plenerze i poudawać przed gośćmi, że się pobieramy. Po takich słowach doszłam do wniosku, że zarówno ślub cywilny jak i kościelny można wziąć poza murami USC i kościoła jedynie wtedy, gdy się przebywa w szpitalu, więzieniu lub jest się bogatym celebrytą. Byłam rozgoryczona. Na całe szczęście moja mama zasugerowała nam Pałac Ślubów. Udało się! Znalazło się miejsce i godzina w zaplanowanym przez nas terminie. Kacper złożył przysięgę: ,,Świadomy praw i obowiązków…”, po czym przyszła moja kolej. Zacięłam się na ,,świa…” i powtarzałam ,,świa…” tak długo i namiętnie, że nagle wybuchnęła salwa śmiechu. Ostatecznie, bez dławienia się śmiechem, wypowiedziałam tekst przysięgi. Miłym akcentem muzycznym okazało się wynajęcie przez świadkową skrzypków, którzy zagrali utwór ,,Nothing else matters” zespołu Metallica. To utwór szczególny dla nas obojga, ponieważ przypomina nam czasy początków naszego związku, kiedy to po trzech miesiącach od poznania się zaczęliśmy niepokojąco oddalać się od siebie. Któregoś dnia Kacper kupił gitarę. Dodam tylko, że jest niezłym gitarzystą. Wrócił do naszego mieszkania i w pokoju obok zagrał wyżej wspomniany utwór czym spowodował, że na nowo się w nim zakochałam. I tak już zostało…

W przypadku Sylwii wsparcie nie było potrzebne. Oboje z narzeczonym chcieli, aby całe wydarzenie było kameralne i spokojne. Miało być po naszemu, bez pompy i zadęcia. Sukienkę pomogła mi wybrać bliska koleżanka Edyta, wsparcia męża chyba nie potrzebowałam. Poszukiwania były trudne. Nie chciałam mieć przysłowiowej bezy na sobie, ani też garsonki. Zważywszy na fakt, iż zawieraliśmy ślub cywilny, strój musiał współgrać z oprawą całej uroczystości. Wymyśliłam sobie, że ta sukienka gdzieś jest i na mnie czeka. Udało się! Ładna, dwuczęściowa, w kolorze ecru, złożona ze spódnicy w kształcie trapezu i gorsetu. Pani ekspedientka specjalnie mi ją zdekompletowała, ponieważ góra była za duża, dostałam gorset o mniejszym rozmiarze. Ramiona miałam owinięte szalem. Czułam się w niej fantastycznie, bo wyglądałam romantycznie, ale nie wytwornie. Przesądy były mi obce, ponieważ przed ślubem mąż widział mnie w sukni i kazał ubrać ją jeszcze kilka razy (i tak stuknęło jedenaście lat razem, a w sukienkę do tej pory się mieszczę!). W drodze na uroczystość popękały nam balony na samochodzie, zostały tylko trzy wewnątrz i baliśmy się, że nie wpuszczą nas na Plac Zamkowy, gdzie odbywała się ceremonia. Obawialiśmy się również, że nasi świadkowie spóźnią się na ślub, który trwał zaledwie 15 minut (a oboje nie należeli do osób punktualnych, przynajmniej w tamtym czasie!). Kazaliśmy im zjawić  się w naszym mieszkaniu godzinę przed godziną zero. Zjawili się, ale przez to nie miałam się gdzie ubrać. Mieszkanie małe, świadkowa w kuchni malowała paznokcie, w dużym pokoju mój przyszły mąż ze świadkiem stroili instrumenty, a w sypialni chłopak świadkowej rozmawiał przez telefon. Znalazłam odrobinę wolnej przestrzeni w łazience, choć bałam się, że zamoczę sukienkę ślubną zasłonką prysznicową. Na szczęście wszystko się udało! Przykrych sytuacji nie pamiętam. Wesela nie było, tylko krótki toast dla gości i spacer po Starym Mieście z sesją zdjęciową. Jestem zadowolona z ceremonii, niczego bym nie zmieniła, może tylko przysunęłabym bliżej krzesła, bo siedzieliśmy za daleko siebie. No i w podróż poślubną dziś pojechałabym gdzieś dalej, a nie tylko do Kazimierza Dolnego…

Na ogół małe wpadki doprowadzają do tego, że przedślubny stres nagle znika. Hanię nerwy dopadły na kilka dni przed samym ślubem. Najbardziej denerwowałam się ja i moja mama. Z tego powodu miałyśmy parę potyczek słownych. Na szczęście krótkich i bez większego znaczenia. Najwięcej stresujących momentów napotkałam przed samą ceremonią… Jechaliśmy do kościoła. Moja siostra i zarazem czujna świadkowa spostrzegła, że na moim policzku, tuż pod okiem, pojawił się pęczek doklejanych rzęs, który powinien znajdować się na górnej, a nie dolnej powiece! Ceremonia zaślubin odbywała się blisko domu rodziców. Pędem zawróciłyśmy, aby złapać makijażystkę. Udało się! Pani dopiero co pakowała swój kufer z kosmetykami. Z naprawionymi rzęsami szybko wróciłyśmy do kościoła. Odetchnęłam z ulgą. Niestety nie na długo, bo przed samym wejściem znajomy nadepnął na przedłużenie mojej sukni ślubnej odrywając guzik  podtrzymujący. Tren, dzięki Bogu, został przypięty znalezioną w torebce siostry agrafką! Na tym przygody się nie skończyły. Największą gafę popełniliśmy z moim tatą, kiedy to pomyliliśmy bicie zegara z biciem dzwonów oznajmiających rozpoczęcie mszy. Doszliśmy niemalże pod sam ołtarz. Zauważywszy, że nikt przed nim na nas nie czeka, migiem wróciliśmy przed kościół. Zgromadzeni goście wybuchnęli śmiechem, my też. Stres nagle zniknął. Ślubu udzielał nam ksiądz Aleksander, który jest moim chrzestnym. Z całej ceremonii najbardziej zapamiętałam urokliwy głos mojego małego siostrzeńca, który wołał, wskazując palcem na ołtarz: Olo, tam jest Olo!

Polski poeta XIX wieku, Felicjan Faleński w dość żartobliwy, acz nader obiektywny czy wręcz prawdziwy sposób opisał naszą bohaterkę… Czy w wierszu pod tytułem ,,Panna Młoda” tkwi źdźbło prawdy?

Płakała, gdyśmy klękli u ołtarza,
Płakała, kiedyśmy wsiali,
Płakała także, co się rzadko zdarza,
Tańcując w weselnej sali.

— Powiedz mi, luba, w czym twych łez przyczyna?
Czy żal ci, żeś jest już moją?
Czy chmurna przyszłość trwożyć cię poczyna?
O! niech się łzy twe ukoją.

Jam ten, co wprzódy, ten sam, na tak długo,
Jak długa wieczność jest cała.
Jam twój, jam wiecznym woli twojej sługą,
Czyś mi już wierzyć przestała?

Jam tak szczęśliwy! Snadź podobnej doli
Na mnie jednego za wiele,
Bom wesół w duszy, a serce mię boli
Od łez twych, biedny aniele!

Wszak marzyliśmy, wśród wonnej zieleni,
W chatce gdzieś z dala żyć sami —
Dziś myśmy słodkim węzłem połączeni,
A ty oblewasz go łzami!

Luba! ja kocham, jak już nikt nie kocha —
Skiń, a dla ciebie ja zginę —
Jeśli ci w sercu litości choć trocha,
Powiedz mi łez twych przyczynę.

Powiedz, przez Boga, bo w głowę zachodzę,
Trzy nocy z rzędu nie zasnę… —
— Luby! sznurówka uciska mię srodze
I mam trzewiki za ciasne.

Czytając ostatnią zwrotkę wiersza, Karolina zaśmiała się. Buty zakupiłam w Anglii. Wygodne, z materiału, na niedużym obcasie towarzyszyły mi do samego końca imprezy weselnej. Na pewno nie przejmowałam się tak samym przyjęciem weselnym, jak muzyką, która miała umilać wieczór. Disco polo i kapele biesiadne nie wchodziły w grę. Wynajęliśmy didżeja. Przygotowałam ogromną listę utworów, jaka miała zabrzmieć na imprezie, łącznie z tak zwaną listą rezerwową. Didżej był trochę nierozgarnięty i zaczął puszczać utwory z listy rezerwowej, a potem ze swojej listy, czym mnie mocno poirytował. Delikatnie powiedzieliśmy mu, że źle czyni! Poprawił się i był wielce zdziwiony patrząc na ludzi bawiących się przy muzyce rockowej. Wesele liczyło osiemdziesiąt osób. Było wielu młodych ludzi, naszych przyjaciół z Anglii, Polski, Holandii, a nawet Włoch! Kolega Claudio przyjechał do Polski na skuterze, a swój garnitur i buty przesłał wcześniej pocztą na adres moich rodziców! Nie przeszkadzał mi też fakt, że tył mojej sukienki, schowany pod trenem, mocno się rozpruł podczas szaleńczych tańców i  finalnie miał rozdarcie wielkości dwóch ludzkich głów. Na szczęście druhna i moja mama szybko zareagowały podszywając tyły sukienki. Dopełnieniem nie opuszczającego mnie dobrego humoru była piosenka puszczona do tańca, a którą to piosenkę skomponował dla mnie mąż. Niczego nie żałuję. To był chyba jeden z najlepszych dni w moim życiu, bo ślub nasz skupił w jednym czasie wszystkich przyjaciół i najbliższych. Mogłabym to wydarzenie powtórzyć, ale nie wiem, czy wszystko wyszłoby tak dobrze.

W przypadku Hani trzewiki nie były zbyt wygodne. Śmiejąc się wspomina, że gdy przyjęcie weselne chyliło się ku końcowi, chodziła jak umęczona kaczucha. Nie płakałam, ale nogi bolały! Niestety bardziej bolało mnie coś innego. Moi rodzice i mąż mnie wspierali, ale rodzina męża nie bardzo. Zabrakło zaangażowania i inicjatywy z ich strony. Nie ukrywałam, że było mi przykro. Nie pomogli moim rodzicom przy organizacji noclegów dla gości, jedzenia i tego typu podobnych rzeczy. Nie byłam też do końca zadowolona z wyboru sali, ponieważ myślałam o miejscu w stylu rustykalnym, drewnianej karczmie z klimatem. Niestety nie udało się ze względów technicznych. Za późno zaczęliśmy szukać miejsca. Z wynajęciem zespołu i zgraniem terminu było ciężko. Nasz ślub odbył się 3. listopada, tuż po Dniu Wszystkich Świętych. Jednak z wyboru tej daty jestem zadowolona. W końcu ,,wszyscy święci balują w niebie”, do tego była wspaniała pogoda, a gościom pozytywny nastrój dopisywał! Finalnie sala weselna wyglądała ładnie. Moja siostra bardzo mi pomogła. Podała kontakt do pań florystek, które przyozdobiły salę według mojego konceptu.Tematem przewodnim okazały się barwy jesieni. Na stołach leżały kasztany i żołędzie zebrane przez siostrę i jej synka, dodatkowo oświetlone świeczkami pływającymi w szklanych wazonach wypełnionych wodą. Wesele odbyło się w wiejskich pieleszach, blisko moich rodzinnych stron. Zaproszonych zostało około stu dwudziestu gości. Poprosiłam przyjaciółkę, aby zaśpiewała nam utwór do pierwszego tańca. Była to piosenka Adele ,,One and only”. Zaprzyjaźnieni muzycy męża w swoim repertuarze mieli utwory, które w dużej mierze mogły dogodzić większej grupie gości, zarówno młodszej, jak i starszej. W przerwach między jednym a drugim graniem muzyki na żywo, muzykę z płyt puszczał nasz znajomy didżej, u którego prym wiodły rockowe dźwięki ku uciesze młodszej gawiedzi. Mieliśmy jeden zgrzyt. Około północy świadek poinformował mego męża, że część cioć z jego rodziny źle się bawi i jeśli muzyka się nie zmieni, to grożą opuszczeniem przyjęcia. Plota rozeszła się wśród gości i większość patrzyła na biedne ciocie wilkiem. Po jakimś czasie wyszło na jaw, że Bogu ducha winne ciotki przez cały czas trwania wesela miały sielskie nastroje, a wszystkiemu winien był drużba, któremu nie pasowała muzyka, gdyż preferował styl biesiadny, a takiego repertuaru nie było prawie wcale! Byłam tym faktem nieco poirytowana. Przyjaciele dali z siebie wszystko. Chętnie brali udział w konkursach i cieszyli się naszym szczęściem. Nawet osiemdziesięciosześcioletni wuj Waldek wspominał, że jeszcze na tak fajnym weselu, gdzie tylu wspaniałych ludzi pokazało, jak świetnie można się bawić, do tej pory nie był. Oczywiście tańcował na parkiecie razem ze wszystkimi! Całe wydarzenie było piękne, ale mam poczucie, że za dużo obowiązków wzięłam na swoje barki. Z chęcią powtórzyłabym wesele, ale tylko po to, aby bez zbędnego stresu i dodatkowych obciążeń przeżyć te emocje raz jeszcze!

 Panna Młoda pełni jedną z głównych ról w całym zamieszaniu, jakim jest ślub. Nic dziwnego, że pragnie, aby wszystko wypadło jak najlepiej. Często spoglądamy na wesele z perspektywy gościa, któremu wszystko wydaje się łatwe do zaplanowania. Na Młodej Parze i ich najbliższych spoczywa jednak duża odpowiedzialność. Często zadajemy sobie pytanie „Czemu ona płacze, przecież to tylko drobiazg?”. Niestety czasem najmniejszy szczegół zaplanowany w danym dniu może kosztować wiele wysiłku i stresu, tym samym doprowadzając do łez. Ważny jest zatem sprawiedliwy podział obowiązków i sprawna organizacja. Pamiętajmy jednak, że grunt to nie zapominać o dobrej zabawie i dystansie do przeszkód, które napotykamy po drodze, bo czasem nie mamy na nie wpływu, a jak powiedział poeta Mikołaj Gogol: ,,Nieporównanie lepiej jest martwić się tym, jacy jesteśmy, niż tym, co nas otacza.”

Tekst: Agnieszka Szewczyk, Zdjęcia: Canstockphoto, Steve Madden, Hannibal Laguna