Służba nie drużba, czyli drużba na służbie!

Drużba we śnie to bardzo szczęśliwa przepowiednia. W sennej rzeczywistości oznacza miłość i zapowiada odnalezienie swej drugiej połówki.

Symbolizuje rozkwit życia rodzinnego, narodziny dziecka, oznacza czas na wywiązywanie się ze swych zobowiązań względem bliskich. Określa równowagę i szczęście.

A jak jest w życiu?

Trzej mężczyźni. Spotkania w różnym czasie. Trzy różne historie. Jesienna nostalgia skłoniła do wynurzeń oraz przeróżnych wspomnień na temat świadkowania, męskiej przyjaźni, kawalerskich i weselnych szaleństw, relacji międzyludzkich.

Przed ślubem Drużbą zostaje na ogół mężczyzna z kręgu przyjaciół Pana Młodego. Choć zdarzają się wyjątki.

Andrzej (31 l.) był świadkiem na ślubie nie przyjaciela, a swojej przyjaciółki. Zostałem świadkiem przez przypadek. Kuzynka mojej przyjaciółki miała zostać jej świadkową, ale w wyniku niesnasek rodzinnych zrezygnowała z pełnienia tej funkcji. Zostałem poproszony przez Anię na jej drużbę, także było dwóch świadków płci męskiej, co nie jest już takie nietypowe w naszych czasach. Ucieszyłem się, bo nasza przyjaźń trwa od wczesnych lat szkolnych. Było to dla mnie ogromne wyróżnienie…

Zanim nadejdzie dzień ślubu narzeczeni mogą cię także poprosić o drobną pomoc w przygotowaniach: wyprawę po garnitur z Panem Młodym, przewiezienie alkoholu na miejsce wesela itd. W przypadku Tomka (28 l.) wspomnienia z przedślubnych przygotowań przywołują skrajne odczucia. Na samym wstępie chcę powiedzieć, że to był pierwszy i ostatni raz, kiedy byłem czyimś drużbą na ślubie. Dwa lata temu, czyli na rok przed samym ślubem, poprosił mnie o świadkowanie Wiciu, mój kumpel, z którym wychowywaliśmy się na jednym osiedlu, a potem chodziliśmy razem do Technikum. Można powiedzieć, że znamy się całe życie. Na początku myślałem, że jako świadek zorganizuję wieczór kawalerski, podam obrączki, zadbam o alkohol i to będzie na tyle. Niestety Ilona, czyli Panna Młoda, wymyśliła sobie, że w czasie wesela zostanie wyświetlony film, na którym wszyscy przyjaciele, znajomi, sąsiedzi i członkowie rodzin będą opowiadać ciekawostki z życia Pary Młodej. Oczywiście oboje ze świadkową zostaliśmy wyznaczeni do zorganizowania całego przedsięwzięcia. Muszę przyznać, że byłem do owego pomysłu nastawiony bardzo sceptycznie, ponieważ nie przepadam za takimi filmami, na których każdy z wymuszonym uśmiechem od ucha do ucha opowiada, „jaka to jest wyjątkowa i kochająca się para”. Zajmowało mi to dużo czasu, bo mimo tego, że podzieliliśmy się obowiązkami pół na pół, to i tak musiałem wykonać masę telefonów, a to do kamerzysty, a to do udzielających wywiadu. Dodatkowo przyszła Panna Młoda często do nas dzwoniła i sprawdzała, czy wszystko idzie zgodnie z planem. To taki typ kobiety, który lubi mieć nad wszystkim kontrolę. Nie ukrywam, że jej zachowanie było irytujące. Kiedy udało nam się zamknąć sprawę z filmem, Ilona zadzwoniła do mnie z prośbą, abym pojechał z Witkiem i pomógł mu kupić garnitur. Kłócili się o ten strój niemiłosiernie. Witek chciał mieć klasyczny garnitur, a według niej najlepszy był frak, ponieważ „Wiciu musi wyglądać jak książę z bajki”. Umówiliśmy się w sobotę, na trzy tygodnie przed ślubem i dokonaliśmy zakupu fraka, po czym na weselu kilka razy usłyszałem od Ilony, że gdyby to ona doradzała Wiciowi, to na pewno wybrałaby inny..

O kawalerskich szaleństwach słyszy się wiele kolorowych opowieści i mitów. Zwykle to do świadka należy zorganizowanie wieczoru kawalerskiego. To, jak będzie wyglądał, zależy od drużby i od życzeń Pana Młodego.

Kacper (33 l.) został świadkiem przyjaciela z zespołu, Szymona. To była mailowa burza mózgów. Jak zwykle w takich sytuacjach kilku kolegów bardzo pomogło w organizacji, a kilku z góry zaznaczyło, że ograniczy się do zrobienia przelewu i przyjścia. Plan był taki: na początku mieliśmy spotkać się we dwóch, ja i Pan Młody. Wszystko odbywało się w tonie wkrętu, czyli że niby nikt nie wie, że widzimy się wcześniej. Wmówiłem mu, że specjalnie tak to ustawiłem, bo uważam, że powinien w tajemnicy, w ostatniej chwili przed ślubem skorzystać z agencji towarzyskiej… Był totalnie zdezorientowany. Z jednej strony wyczuwał ściemę, ale z drugiej chyba jednak podejrzewał, że mógł mi tak kretyński pomysł strzelić do głowy. Najpierw klucząc pomiędzy blokami zaprowadziłem go do „agencji”, która okazała się być salonem masażu. Po godzinie masażu zapakowałem go w taksówkę mówiąc, że „teraz już naprawdę jedziemy do agencji”. Niestety w taksówce musiałem podać adres, więc dowiedział się, że jedziemy do studia nagraniowego naszego wspólnego kolegi. Odetchnął z ulgą. W studiu czekali nasi kumple. Otworzyliśmy alkohol i zaczęliśmy nagranie kawałka hip-hop’owego. Na wstępie napisaliśmy tekst o pewnej kultowej stronie porno. Pan Młody „nawinął” tekst do przygotowanego wcześniej podkładu. W momencie, gdy skończyliśmy utwór, a Pan Młody był przekonany, że wreszcie skończyły się atrakcje, do studia weszła ekipa od kręcenia klipu, czyli kolega z kamerą i dwiema modelkami. Powiem szczerze, że zależało nam na modelkach, nie na striptizerkach. Założenie było takie, że muszą seksownie wyglądać, niekoniecznie będąc w negliżu. Zabawa przy kręceniu była przednia, a klip wyszedł świetnie. Tylko modelki wszystko zepsuły, bo w pewnym momencie zaczęły się całować. Niemniej był to tylko szczegół, który nie poszedł zgodnie z planem, choć wyłącznie dlatego, że upiły się szybciej niż my. Potem pojechaliśmy na koncert jednego z naszych ulubionych zespołów, Lamb. Bawiliśmy się świetnie!

Tomek przez cały czas przygotowań przedślubnych nie mógł doczekać się świętowania ostatnich chwil wolności Pana Młodego. Wieczór kawalerski zorganizowaliśmy na tydzień przed ślubem. Dziewczyny zorganizowały sobie wypad do klubu, a my w gronie chłopaków z osiedla poszliśmy do kumpla, który miał spore mieszkanie. Jedyny atrakcyjny pomysł, jaki przyszedł mi do głowy, to zaproszenie striptizerki, która miała pojawić się o dwunastej w nocy. Zorganizowałem alkohol, ciekawe filmy puszczane z rzutnika oraz catering z pobliskiej knajpy. Muzykę grał zaprzyjaźniony didżej. Striptizerka pojawiła się dopiero przed drugą w nocy, tłumacząc, że podałem jej zły adres, ale podejrzewam, że w tym czasie odwiedziła ze dwa kawalerskie. Witek do tego czasu zdążył wypić sporo alkoholu. Nie wiem, może musiał odreagować te wszystkie dziwaczne wymysły Ilony, ale po występie striptizerki nagle zniknął. Striptizerka też. Pobiegłem ich szukać. Siedzieli na ławce i miałem wrażenie, że doszło między nimi do małego tête à tête… Następnego dnia poszedłem do niego i zastałem go okropnie skacowanego, ale chyba największy problem miał z kacem moralnym. Wiem, że Wiciu bardzo kocha Ilonę, dlatego powiedziałem mu, aby przestał się katować. Przynajmniej ostatnia noc przypominała stereotypowy wieczór kawalerski, więc zadanie wykonane.

 

W trakcie uroczystości

Podczas całej ceremonii świadek znajduje się w pobliżu Pary Młodej. Na ogół do jego zadań należy opieka nad obrączkami, choć czasem można napotkać na niespodziewane sytuacje, więc świadkowi pozostaje być czujnym i przygotowanym na każdą okoliczność. Najważniejsze, o czym musi pamiętać drużba, jest zabranie ze sobą dowodu osobistego. Dokument ów jest niezbędny do dopełnienia wszelkich formalności.

Andrzej wspomina, że nie miał zbyt wielu obowiązków. 

Z racji, że byłem świadkiem Panny Młodej, nie organizowałem jej panieńskiego. Pozostało mi jedynie uczestniczyć w ceremonii. Ślub odbywał się w małym dworku pod Warszawą, a sama ceremonia zaślubin miała miejsce w plenerze, na dziedzińcu, w obecności urzędnika. Ponieważ drugi drużba uchodzi za dość mocno niefrasobliwą i zapominalską osobę, opiekę nad obrączkami narzeczonych powierzono mi. Panna Młoda, jak sama stwierdziła, wolała chuchać na zimne. Mimo jej zapobiegliwości i tak nie obyło się bez przygód! W czasie, gdy obaj z drugim drużbą mieliśmy dopełnić formalności, okazało się, że on nie ma przy sobie dowodu osobistego! Wśród gości zapanowała konsternacja. Migiem pobiegł do hotelu szukać dokumentów. Udało się, ale chwilę to szukanie potrwało… Nagle pojawiły się ciemne chmury. Ślub odbył się w strugach deszczu. Na szczęście byłem przygotowany, wyciągnąłem parasol i trzymałem nad głową mojej przyjaciółki. Wszyscy się śmiali, że wyglądałem jak prawdziwy bodyguard – w czarnym garniturze, postawny i skupiony na pełnieniu swych obowiązków.

 
Tomek wspomina, że był mocno zestresowany w dniu ślubu. W końcu przyszedł ten dzień. Muszę przyznać, że miałem pietra, że coś zrobię nie tak, bo przecież nigdy nie byłem drużbą. Rano poszedłem do Wicia. Aby dodać sobie otuchy, napiliśmy się po kieliszku wódki. Cztery razy sprawdziłem, czy mam obrączki, które odebraliśmy z Witoldem dwa dni wcześniej od grawera. Poprawiłem mu muchę i pojechaliśmy do domu rodzinnego Panny Młodej. Rodzice pobłogosławili, a sąsiedzi zrobili bramę, więc dałem im dwie butelki wódki i pojechaliśmy do Kościoła. Nie ukrywam, że podając obrączki nawet trochę się wzruszyłem. Mój kumpel, z którym zawsze zapewnialiśmy się, że żaden z nas się nie ożeni, właśnie bierze ślub. Msza minęła mi w mgnieniu oka, a nieprzewidzianych sytuacji nie było! Odetchnąłem z ulgą.

Weselna gorączka

Kacper nie uczestniczył w przedślubnych przygotowaniach. 
To był ślub cywilny, więc moja rola właściwie ograniczała się do odbierania kwiatów podczas życzeń, a resztą zajmowała się świadkowa, z którą mieliśmy dobry kontakt. Podczas wesela, zaprzyjaźnieni muzycy mieli zagrać kilka koncertów dla gości. Pan Młody poprosił mnie wcześniej, abym dopilnował tego przedsięwzięcia. Miałem sporo pracy ze zorganizowaniem i przewiezieniem całego sprzętu muzycznego na miejsce uroczystości weselnej oraz zagraniem próby rano. W trakcie wesela moim zadaniem było też koordynowanie przebiegu imprezy, czyli pilnowanie planu przemówień, muzyki, kolejności koncertów. Nieprzyjemnych rzeczy nie pamiętam. Może tylko przydługie przemówienia były z mojego punktu widzenia problematyczne. Przy jednym z nich chciałem nawet interweniować, ale Pan Młody mnie powstrzymał. Moje przemówienie kosztowało mnie mnóstwo nerwów. Szlifowałem je przez tydzień, a jeszcze w drodze na ślub wychodziło mi koślawo. Dopiero dwa kieliszki wina obudziły we mnie mistrza retoryki! Było sporo koncertów, w których grał również Pan Młody z didżejką na zmianę. Moim zdaniem koncertowania było za dużo, ale jeżeli ludziom się podobało, to co ja mogę powiedzieć. Ciekawą niespodziankę przygotowała Panna Młoda – poprosiła oczywiście mnie, bo kogóż by innego, o przygotowanie ich wspólnego utworu. Przygotowaliśmy go, w tajemnicy przed Panem Młodym, z trzema zaprzyjaźnionymi muzykami, którzy mieli być na weselu. To był jedyny utwór, o którym Pan Młody nie wiedział. Po jednym z koncertów owi koledzy podeszli, żeby „potrzymać bas i gitarę” i nagle BAM! Zagraliśmy, a on się popłakał. Cudowny pomysł. „Sweet Child O’Mine”… Było fantastycznie!

 

,,Żadne kłamstwo nie doczeka starości” – pisał Sofokles. Prawdę tych słów i ich ciężar, na własnej skórze, bardzo dobrze poczuł Tomek, dlatego niechętnie opowiadał o przebiegu uczty weselnej.

Gdy dojechaliśmy do domu weselnego, wypiłem dwa kieliszki wódki i dopiero wtedy odczułem, jaki byłem spięty. Były dwie sale, w jednej był parkiet, gdzie grał zespół na żywo, a w drugiej okrągłe stoły dla około stu osób. Wraz z moją dziewczyną, druhną z mężem i Parą Młodą siedzieliśmy przy stoliku na środku sali. Przez resztę wieczoru, razem z ojcem Wicia, chodziliśmy między stołami i wymienialiśmy puste butelki na pełne, przez co w bardzo szybkim tempie osiągnąłem głęboki stan upojenia alkoholowego. Bardzo nie podobało się to mojej dziewczynie, dlatego, żeby przywrócić mnie do pionu, co chwilę ciągnęła mnie na parkiet. W sumie to sam jestem zdziwiony, bo z reguły nigdy nie tańczę, a tym bardziej na weselach, gdzie tańczy się do wiejskich przyśpiewek. O północy obsługa wniosła tort, zgaszono światła i na projektorze został wyświetlony ten film, który musiałem przygotować z druhną na życzenie Ilony. Wszyscy się śmiali, niektórzy płakali, więc ogólnie odbiór był pozytywny. Później wokalistka zespołu poprowadziła oczepiny, których, szczerze mówiąc, nie pamiętałbym, gdyby nie to, że zostało to uwiecznione na filmie. Zespół zagrał „A teraz idziemy na jednego”, a wtedy ja, nie wiedzieć czemu, wszedłem na krzesło i wzniosłem spontaniczny toast za Parę Młodą. Język mi się strasznie plątał. Opowiadałem o Wiciu, który jest dla mnie jak brat i o tym, że kiedy zaczął spotykać się z Iloną, byłem zazdrosny, bo nie poświęcał mi tyle czasu, co wcześniej. I wtedy jak ostatni idiota powiedziałem: „Ilonka! I nie martw się tym, że Wiciu pocałował striptizerkę na kawalerskim, bo i tak wszyscy wiemy, że Ciebie kocha najbardziej!”. Zapadła grobowa cisza, a ja w jednym momencie wytrzeźwiałem. Moja dziewczyna złapała mnie za szlufkę od spodni, ściągnęła z krzesła, wyprowadziła na zewnątrz i zrobiła awanturę. Kilka minut później przyszedł purpurowy Wiciu z Iloną. Zacząłem ich przepraszać. Ilona odrzekła, że nie chce psuć imprezy, a z nami porozmawia sobie jutro. Następnego dnia wszystko zastało wyjaśnione. Porozmawiali. Wybaczyła mu ten niecny występek stanu kawalerskiego, bo naprawdę oboje się bardzo kochają. Po dziś dzień są szczęśliwym małżeństwem, a ich związek umocniły narodziny syna. Dalej jesteśmy dobrymi znajomymi, a nieprzyjemne momenty staramy się wymazać z pamięci.

 W dzisiejszych czasach bywa tak, że świadkowie nie mają zbyt wielu obowiązków już na samym weselu. To wszystko zależy od potrzeb Pary Młodej, miejsca oraz nastawienia do całej uroczystości. Andrzej wspomina, że jego zadaniem, narzuconym przez narzeczonych, było przede wszystkim dobrze się bawić. Nie miałem zbyt wielu obowiązków. Jedyne, czego musiałem się podjąć, o co mnie poproszono, to wzniesienie toastu. Denerwowałem się przed wystąpieniem. Okazało się, że nie było tak strasznie. Złożyłem zgrabne życzenia Młodym, po czym zaprosiłem weselnych gości do wzniesienia toastu. Potem zaprosiłem do częstowania się strawą i kolorowymi trunkami. Do tego drugiego nie musiałem specjalnie namawiać. Nikt się nie ociągał. W końcu my Polacy mamy to we krwi! Alkoholem i cateringiem zajmowała się obsługa. Typowo weselnych zabaw, takich jak oczepiny, nie było. Grał dla nas didżej, który puszczał bardzo fajną muzykę. Ciekawostką było to, że ponoć podpisał umowę, w której obiecał nie puszczać muzyki disco polo, pod groźbą nie wypłacenia wynagrodzenia. Wesele było bardzo sympatyczne. Trwało do czwartej nad ranem. Bardzo się cieszę, że zostałem drużbą najlepszej przyjaciółki, spotkałem znajomych ze szkolnych lat. Uroczym uczczeniem tego wydarzenia było wspólne puszczanie papierowych lampionów. Wszystko się udało!

Bycie drużbą na ślubie to przede wszystkim ogromny zaszczyt, jaki spada na osobę wybraną przez parę, która postanowiła się pobrać. Niemniej jednak jest to także spora odpowiedzialność, nie tylko za perfekcyjną oprawę zaślubin, ale także również za odciążenie Pary Młodej w sferze psychicznej. Prosi się o świadkowanie tylko bliską osobę z kręgu przyjaciół czy rodziny, która w razie problemów wesprze duchowo nowożeńców. Drużbowie to tuż po Parze Młodej dwójka najważniejszych osób na ślubie i weselu, bez których cała uroczystość nie ma prawa się odbyć. Są oni jednak nie tylko formalnymi świadkami aktu małżeństwa, ale i niezastąpioną pomocą podczas wielu przygotowań. Wiele zależy od tego, jakie Państwo Młodzi organizują wesele i jakie mają oczekiwania. Jeśli jest to duże przedsięwzięcie, na pewno warto poprosić osobę zorganizowaną, która będzie skrupulatnie realizować ślubny plan działania. Jeśli zaś uroczystość zaślubin ma być kameralna, a najważniejsza dla młodych jest miła atmosfera i szampański nastrój, wystarczy wybrać spośród przyjaciół osobę, w której towarzystwie sami najlepiej się czujemy. Dlatego Pary Młode powinny dobrze rozważyć, komu powierzyć funkcję świadka, aby uniknąć problemów i zyskać wsparcie.

Tekst: Agnieszka Szewczyk, Dominik Szewczyk  Zdjęcia: Canstockphoto